niedziela, 20 listopada 2011

Staroświeckie dyspozycje, czyli Ps 37:25a

Czasy się zmieniają. Podaję komuś mój mejlowy adres lub mój numer telefonu komórkowego, ktoś – bez mojej zgody! – podaje go dalej. Nie cierpię tego. Oczywistym wydaje mi się pytanie: Czy mogę podać twój adres temu a temu? Jednak nie jest ono oczywiste dla wszystkich.

Kiedyś, kiedy uczyłem greki w Ośrodku Badań nad Tradycją Antyczną, numer mojej komórki „wyciekł” i trafił do studentów. O różnych porach dnia i nocy dostawałem potem esemesy lub telefony z pytaniami o zaliczenia. Jestem dziwakiem i uważam, że moja komórka jest tylko dla moich przyjaciół i znajomych, ewentualnie współpracowników. Jeśli ktoś spoza tego grona chce się ze mną skontaktować, proszę, jest numer telefonu stacjonarnego, który jest dla wszystkich, a można go znaleźć w książce telefonicznej.

Tak samo z mejlem. Zaczynam dostawać wiadomości od nieznanych osób (kasuję od razu) czy różnego rodzaju zaproszenia. Po kolejnym zaproszeniu na Laboratorium Filologiczne zdenerwowałem się i spytałem, dlaczego je dostaję, skoro nigdy nie subskrybowałem się, nie zgłaszałem mojego adresu do żadnej listy. Co się okazało? Ktoś podał mój adres, ot, przecież może nim dysponować, skoro kiedyś ze mną korespondował.

Dla mnie to nadużywanie mojej prywatności. Sam decyduję, kogo do niej dopuścić. W gronie moich znajomych naturalnym jest pytanie o pozwolenie na podanie numeru lub adresu, nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej.

Czasami ktoś chce być porządny i informuje po fakcie: Pozwoliłem sobie podać twój numer komórki i adres mejlowy temu a temu. Musztarda po obiedzie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz