Nowicjusze pytali mnie, dlaczego ludzie uczą się gockiego, po co im znajomość takiego języka. Trzeba by zapytać moich gockich studentów, ale podejrzewam, że odpowiedź brzmiałaby: Dla przyjemności. Gocki znamy tylko z przekładu Biblii i komentarzy do niej, plus kilka inskrypcji. Język, który właściwie nie ma swojej literatury. W którymś z listów Tolkien zwracał na to uwagę, pisząc o swojej miłości do tego języka – właśnie jako „czystego” języka, dla przyjemności, jaką daje sam język.
Można takie pytania zadawać przy różnych językach. Ludzie uczą się języka na ogół dlatego, że się im przyda, jest potrzebny w pracy, w kontaktach z ludźmi, w podróży. Przy językach starożytnych i średniowiecznych takich możliwości nie ma – chociaż... Nieprawda, są. W pracy może się komuś przydać, jeśli ktoś zajmuje się daną epoką. Ale też nauka takich języków tworzy, pomaga utrzymać kontakty z ludźmi, nie na zasadzie rozmawiania w tym języku (chociaż są i takie próby), ale tworzenia swego rodzaju „wspólnoty zainteresowanych”, jakby klubu czy tajemnego stowarzyszenia.
Dlaczego uczyłem się greki? Bo chciałem czytać Homera i Hezjoda, poznać mitologię w oryginale. A łaciny? Dla Wergiliusza. Staroangielskiego? Dla Dream of the Rood i Beowulfa. Wciąż próbuję nauczyć się średniowalijskiego, dla Preiddeu Annwn i Pa gur. Może kiedyś się nauczę. Jednocześnie, w trakcie nauki tych języków, porywało mnie ich piękno. Same dźwięki homeryckiej greki dają niesamowitą przyjemność, tajemnicze połączenie dźwięku i obrazu. Tak samo jest w tekstach „Eddy”: Fram sé ek lengra, um ragna rök römm, sigtíva. Sigtívar, bogowie zwycięstwa, zwycięscy bogowie, których jednak czeka nieunikniony koniec. To słowo po prostu brzmi cudownie. A tu pojawia się kolejna przyjemność, etymologia. Tívar pokrewne z deus. Z kolei god od dwóch rdzeni można wyprowadzić. A grecki theos z zupełnie innego rdzenia niż łaciński deus. Etc., etc.
Można takie pytania zadawać przy różnych językach. Ludzie uczą się języka na ogół dlatego, że się im przyda, jest potrzebny w pracy, w kontaktach z ludźmi, w podróży. Przy językach starożytnych i średniowiecznych takich możliwości nie ma – chociaż... Nieprawda, są. W pracy może się komuś przydać, jeśli ktoś zajmuje się daną epoką. Ale też nauka takich języków tworzy, pomaga utrzymać kontakty z ludźmi, nie na zasadzie rozmawiania w tym języku (chociaż są i takie próby), ale tworzenia swego rodzaju „wspólnoty zainteresowanych”, jakby klubu czy tajemnego stowarzyszenia.
Dlaczego uczyłem się greki? Bo chciałem czytać Homera i Hezjoda, poznać mitologię w oryginale. A łaciny? Dla Wergiliusza. Staroangielskiego? Dla Dream of the Rood i Beowulfa. Wciąż próbuję nauczyć się średniowalijskiego, dla Preiddeu Annwn i Pa gur. Może kiedyś się nauczę. Jednocześnie, w trakcie nauki tych języków, porywało mnie ich piękno. Same dźwięki homeryckiej greki dają niesamowitą przyjemność, tajemnicze połączenie dźwięku i obrazu. Tak samo jest w tekstach „Eddy”: Fram sé ek lengra, um ragna rök römm, sigtíva. Sigtívar, bogowie zwycięstwa, zwycięscy bogowie, których jednak czeka nieunikniony koniec. To słowo po prostu brzmi cudownie. A tu pojawia się kolejna przyjemność, etymologia. Tívar pokrewne z deus. Z kolei god od dwóch rdzeni można wyprowadzić. A grecki theos z zupełnie innego rdzenia niż łaciński deus. Etc., etc.
tak w rękopisie zaczyna się Beowulf
A dziś jest 87. rocznica śmierci wielkiego H. Bradleya, o którym niedawno pisałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz