Zacząłem czytać Dzienniczek św. Faustyny, z myślą, że przyniesie mi ulgę w depresji. Chłopaki w nowicjacie ciągle o nim mówią. Zacząłem czytać na chybił trafił i przeraziłem się. Jezus ciągle ma do Faustyny jakieś pretensje, ciągle ją poniża, chce, aby cierpiała. Nie potrafię tego czytać. Moja przyjaciółka z Karmelu mi napisała, że tak bywa z prywatnymi objawieniami, i że nie wiadomo, odkąd dokąd jest Faustyna, a odkąd dokąd Jezus, a poza tym, Jezus każdego traktuje indywidualnie. I żebym nie czytał, jeśli nie potrafię.
Mnie osobiście jeszcze jedna rzecz związana z Faustyną nie daje spokoju, a mianowicie nowenna do Miłosierdzia Bożego i sama jego uroczystość w czasie oktawy wielkanocnej. Powtarza się w koronce wspomnienie męki Zbawiciela, a nic się nie mówi o Jego Zmartwychwstaniu, które Kościół święty, Matka nasza, właśnie uroczyście przeżywa! Trochę to dziwne, a już zupełnie sprzeczne z liturgią. Owszem, Zmartwychwstały zachował swoje pięć ran krzyżowych, ale już nie cierpi żadnej męki... Rozważaliśmy Jego mękę w Wielkim Poście.
Ktoś ma jakieś swoje doświadczenia z Dzienniczkiem i nowenną? Jak sobie z nimi radzicie?
Sama koronka, odmawiana w ciągu roku, mi nie przeszkadza, tylko w oktawie wielkanocnej zgrzyta.
ja osobiście nie cierpię Dzienniczka, wydaje mi się strasznie przestarzały (akcent na mękę bez zmartwychwstania) i chaotyczny. Podejrzewam, że większość ludzi, którzy go polecają, naprawdę go wcale nie przeczytało, a zna go tylko z cytowanych gdzieś fragmentów.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, jakby Zmartwychwstania nie było. Większość ludzi cytuje tylko obietnice Jezusa z Dzienniczka, więc może rzeczywiście tylko fragmenty czytały.
OdpowiedzUsuńZnany mi ksiądz zamieniał w Oktawie Wielkanocy wezwania Koronki na "Dla Jego chwalebnego zmartwychwstania, miej miłosierdzie dla nas..." itd. Ale oczywiście nie w oficjalnych modlitwach w kościele, tylko w prywatnych, w gronie znajomych. Trochę wolności w modlitwie nie zaszkodzi... Duchowość pasyjna w Polsce przeważa, jak sądzę. Inny znajomy ksiądz trochę sobie z tego żartował przytaczając zachętę starego proboszcza (jak myślę fikcyjną, choć nie tak nieprawdopodobną): "A teraz, dzieci, wszyscy razem radośnie śpiewajmy: Wisi na krzyżu...."
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy na taki pasyjny sposób przeżywania wiary miały jakiś wpływ zabory... Osobiście wolałabym, żeby w Kościele było raczej paschalnie niż pasyjnie. A jeszcze bardziej osobiście skłaniam się - może przez przekorę - ku duchowości inkarnacyjnej :) jak to sobie mądrze nazwałam.
Właśnie czytałem o Ireneuszu z Lyonu w kontekście teorii przebłagania, że dla niego Wcielenie i Odkupienie tworzyły całość.
UsuńCiekawy pomysł z zaborami.