piątek, 31 grudnia 2010

Czym różni się ta noc od innych nocy...

... że ludzi ogarnia takie szaleństwo? Dlaczego ta noc ma być lepsza do zabawy i balowania niż inne noce? W końcu nic szczególnego się nie dzieje. Nowy rok? Nowy kalendarz? Tylko tyle? W dzieciństwie z książek Edith Nesbit dowiedziałem się, że czas jest pojęciem względnym, bardzo mnie fascynowało to stwierdzenie. Potem znalazłem potwierdzenie dla tych słów w Księdze Izajasza i w jednym z Listów św. Piotra. Zmiana roku – też mi szczególny powód do zabawy... Wobec ogromu wszechświata ludzki sposób liczenia czasu jest niczym.

A tak, tylko biedne zwierzęta cierpią wskutek idiotycznych fajerwerków...

I czemu ludzi tak dziwi, że ktoś nie lubi sylwestra albo go nie obchodzi? Wiele jest takich osób, które nie mają ochoty na zabawę z przymusu. A tu ze wszystkich stron pytania: Jak pan spędza sylwestra? Jakie ma pani plany na sylwestra? Gdzie idziesz na sylwestra?

Nigdzie nie idę, zostaję w domu, uspokajam moje zwierzęta, kładę się spać o stałej porze, chociaż pewnie wybudzą mnie sztuczne ognie. Noc jak noc.

PS Właśnie się dowiedziałem, że przynajmniej jeden z czytelników jest, delikatnie mówiąc, niezbyt bystry, zatem dla jego i innych, jemu podobnych, nieuważnych czytelników, informacji zauważę, że o nowym roku, który obchodzę, jakiś czas temu pisałem; wystarczy tylko poszukać, chociaż, jak rozumiem, wymaga to trochę wysiłku (umysłowo-cielesnego).

Lay of Leithian

Now Beren lay in a swoon within the perilous Gate, and death drew nigh him, for there was venom on the fangs of the wolf. Lúthien with her lips drew out the venom, and she put forth her failing power to staunch the hideous wound. But behind her in the depths of Angband the rumour grew of great wrath aroused. The hosts of Morgoth were awakened. (JRR Tolkien, The Silmarillion)

czwartek, 30 grudnia 2010

Z którego psałterza dziś śpiewamy?

Dobrze powiedział, pisze Beda o aniele, który zwiastował pasterzom narodzenie Chrystusa, dobrze powiedział: dzisiaj (hodie < hoc die)  się narodził, a nie: tej nocy (hac nocte). W niebiańskiej światłości ukazał się ten, który zwiastował czuwającym w nocy pasterzom nowonarodzony Dzień, ten mianowicie Dzień, o którym psalmista proroczo śpiewał: Dobrze głoście dzień z dnia – Jego zbawienie. I dalej wyjaśnia Beda: Pan Jezus jest dniem z dnia. To, oczywiście, nawiązanie do Credo, w którym nasz Pan nazwany jest lumen de lumine, światłem ze światła, jako że łacińskie lumen może oznaczać także światło dnia i sam dzień, a także do hymnu św. Ambrożego Splendor paternae gloriae, w którym Chrystus jest i dniem, i jutrzenką nazwany.

Beda cytuje w swej homilii psalm 95:2, ale w dziwnej nieco wersji. W angielskich psałterzach (do 10. wieku) znajdujemy różne wersje: annuntiate diem de die; bene nuntiate de die in diem; annuntiate de die in diem... Teoretycznie zależy to od wersji psałterza: rzymskiej lub gallikańskiej, a te z kolei zależą od wieku, z którego dany psałterz pochodzi (czyli sprzed reformy czy po reformie). Niestety, porównawcze wydanie wszystkich psałterzy z tamtej epoki,  które opracowywał Ph. Pulsiano, kończy się na psalmie 50, z powodu śmierci profesora. Trudno zatem dokładnie sprawdzić i ustalić wersje. Beda z kolei pisze: Bene nuntiate diem ex die; ta wersja zdaje się być dosłownym tłumaczeniem z Septuaginty (εὐαγγελίζεσθε ἡμέραν ἐξ ἡμέρας), i powinna też być w rzymskiej wersji psałterza, gdyż takiej używano w czasach Bedy w liturgii. W tych wydaniach angielskich psałterzy, zawierających rzymską wersję psałterza, do których udało mi się dotrzeć, jest: Bene nuntiate de die in diem, aczkolwiek zastrzec trzeba, że są to krytyczne wydania nie samego tekstu łacińskiego, ale staroangielskich glos do niego. Annuntiate diem de die zdaje się być wersją gallikańską, której w czasach Bedy raczej nie używano w Anglii w liturgii. Ale w niektórych manuskryptach, już niekoniecznie angielskich, z wersją gallikańską, jest de die in diem. I bądź tu mądry! Najsensowniej byłoby przyjąć, że Beda podaje wersję najwierniejszą LXX, do której musiał mieć dostęp (a wiemy też, że dobrze znał grekę). Pozostaje jednak pytanie: Jak dokładnie śpiewali ten psalm mnisi w Jarrow? Diem de die? De die in diem? Diem ex die?

Beda Venerabilis

poniedziałek, 27 grudnia 2010

O poezji i liturgii

Swego rodzaju paradoksem jest, że, mimo iż moje życie jest szczególnie związane ze Zstąpieniem do Otchłani, liturgicznie Narodzenie Pana jest mi bliższe od Wielkanocy. (Jest, oczywiście, jeszcze liturgia – liturgia godzin tylko – Wielkiej Soboty, która jest mi bardzo droga, a która ginie jakoś w całym Triduum, przyćmiona przez pełne dramatyzmu obrzędy Wielkiego Piątku i długą Wigilię wielkanocną.) Teksty całej oktawy bożonarodzeniowej nieustannie wprawiają mnie w zachwyt, jakiego nie odczuwam przy Wielkanocy. (Niestety, Boże Narodzenie to także kolędy, których, poza kilkoma wyjątkami, serdecznie nie cierpię, podobnie jak moja przyjaciółka, karmelitanka. Oboje cieszymy się, kiedy wreszcie milkną, chociaż jest to jednocześnie smutek, że kończy się okres Bożego Narodzenia.)

Takie chociażby hymny: z wielkanocnej oktawy podoba mi się tylko Ad cenam Agni. Przy Bożym Narodzeniu zarówno Christe, redemptor omnium, jak i A solis ortus Seduliusza zachwycają swoją poezją, która odbija się nawet w ich przekładach. W oficjum czytań jest wprawdzie nieco dziwny, nowoczesny hymn... Lepszy byłby tu Veni, redemptor gentium, arcydzieło św. Ambrożego.

W swojej homilii na tegorocznej nocnej mszy bożonarodzeniowej papież mówił o wersie psalmu 2., od którego zaczyna się liturgia tej świętej nocy: Dominus dixit ad me: Filius meus es tu, ego hodie genui te. To pierwsza antyfona wigilijnej modlitwy czytań, i antyfona na wejście nocnej mszy. Kto raz usłyszał ją śpiewaną po łacinie, łatwo nie zapomni tego przeżycia. Całe właściwie nocne oficjum poraża swoją mocą, nad każdym wersem psalmów, nad każdym zdaniem czytań, można medytować bez końca. Zaślubiny Króla wieków z ludzką naturą, która zyskuje przez to złote szaty Jego Bóstwa. Obraz pokoju, rajskiego pokoju, który przynosi narodzenie Mesjasza. On widzi inaczej niż człowiek, Jego sprawiedliwość jest Jego miłosierdziem. Miodopłynne niebiosa. Radość aniołów. Odkupienie przez Krew Chrystusa – myśl, która przewija się od hymnu nieszporów, poprzez homilię Leona Wielkiego, aż po Te Deum. (W tym roku to oficjum przyniosło mi także przebłysk Wielkiej Soboty i Zstąpienia do Otchłani, a to za sprawą wersu z proroctwa Izajasza, o dziecku, które włoży swą rękę do nory żmii. Co to ma wspólnego z Wielką Sobotą? Latem szukałem czegoś w 96. tomie Patrologia Graeca, i przypadkiem natrafiłem na homilię wielkosobotnią, w której autor wyjaśnia, iż zejście Pana do podziemnego świata było zapowiedziane właśnie przez ten werset Izajasza: On jest tym niewinnym dzieckiem, które bez lęku wchodzi do kryjówki starodawnego Węża.)

W jutrzni abecadłowy hymn Seduliusza i antyfony „pasterskie”: Quem vidistis, pastores? Modlitwa jutrzni, która mówi o blasku Wcielonego Słowa; modlitwa pozostałych godzin, która mówi o cudownym stworzeniu i odnowieniu natury ludzkiej. Antyfona nieszporów: Tecum principium – równie przejmująca jak Dominus dixit ad me z nocnego oficjum. Swoją drogą, myślimy głownie o zrodzeniu Chrystusa w ludzkim ciele, a liturgia przypomina nam, przez te dwie antyfony i związane z nimi psalmy, o wiecznym rodzeniu Syna przez Ojca, poza czasem, w światłości, która dla nas jest ciemnością, tak nas oślepia – jakieś wejrzenie w tajemnicę Trójcy: Bóg z Boga, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony. (To mi przypomina o jednej z homilii Bedy, o której miałem już rok temu napisać. Może teraz mi się uda.) Słowo, które było przed wiekami, zrodziło się dzisiaj jako Zbawiciel świata. I starożytna antyfona do Magnificat w II nieszporach: Hodie Christus natus est. Wszystko to są jakby klejnoty w złotym naszyjniku. I tak przez całą oktawę (prawie przez całą, bo rozbija ją idiotycznie święto Świętej Rodziny, które przecież mogłoby mieć, jak pozostałe święta tej oktawy, nieszpory z Narodzenia Pańskiego). I wreszcie sama oktawa, ze swoimi antyfonami, które właściwie są miniaturowymi poematami, mówiącymi o tajemnicy Narodzenia i wiecznym dziewictwie świętej Maryi, które jest jak gorejący krzew, widziany przez Mojżesza.

Christus natus est nobis: venite, adoremus.

Tłumaczenie dla rozrywki

Z polskiego (na który przełożono z łaciny), na gocki. I da się zaśpiewać.

Aggilus qaþ du haírdjam:
Xristus gabaúrans izwis
ist in baúrg Daweidis, in Beþlahaím,
gabaúrans in unledja,
þiudans alláize.

niedziela, 26 grudnia 2010

Made in China

Na opakowaniu choinkowych ozdób napisano: Made in China. Tak samo na zabawce, którą dostała Phoebe. Radujemy się, świętujemy – a tam, daleko, w Państwie Środka, biedni ludzie niewolniczo pracują. Czy dana jest im radość? Czy wiedzą, że Bóg narodził się w ludzkiej postaci? Czy wiedzą, że przyszedł wyzwolić wszystkich, dać im radość wiecznego życia? Czy widzą jakiś sens własnego życia? Czy znają smak szczęścia?

Pomódlmy się za nich, gdy śpiewamy przy choince kolędy.

*dheigh- raz jeszcze

Pamiętałem, że o czymś zapomniałem. Przypomniałem sobie, o czym zapomniałem. (Dziur w pamięci będzie przybywać.) Figmentum. Leon Wielki pisze o novum figmentum Boga. Natomiast w Sakramentarzu Gelazjańskim na poranną mszę bożonarodzeniową przeznaczona jest – do wyboru – modlitwa, w której Kościół prosi o uwolnienie, przez Ofiarę eucharystyczną, od diabolica figmenta. Tu nieco inne znaczenie ma ten wyraz, utworzony od czasownika fingo, i za jednym z jego znaczeń idący. Fingo znaczy kształtować, formować, lepić – tworzyć. Twórczość jednak różnym może służyć celom, stąd fingo znaczy też zmyślać, oszukiwać – tworzyć pozór, tworzyć coś, co np. naśladuje rzeczywistość – i stąd fikcja. Diabolica figmenta, czyli diabelskie podróbki.

sobota, 25 grudnia 2010

Etymologia świąteczna

Kiedy aniołowie opuszczają pasterzy – gaśnie blask chwały Bożej, w której kręgu pasterze na chwilę się znaleźli – ci mówią do siebie nawzajem: Przejdźmy aż do Betlejem i zobaczmy to słowo, które się stało i wciąż jest, a które Pan dał nam poznać (Łk 2:15; przekład mój). Zobaczyć słowo. W Apokalipsie Jan będzie się odwracał, by zobaczyć głos (Ap 1:12). W Ewangelii według Łukasza mowa jest o ῥῆμα. Z tego samego rdzenia pochodzi też łacińskie verbum czy gockie waurd; w gramatyce rhema oznacza czasownik. Inne to zatem słowo, niż Logos z prologu św. Jana. To, że pasterze chcą zobaczyć słowo, to hebraizm (wiele ich – co zdumiewa – u Łukasza). Rhema ma tu odpowiadać hebrajskiemu dawar. Słowo jest jednocześnie wydarzeniem: dawar ma oznaczać ‘temat’ wypowiedzi, to, o czym się mówi – a więc jakąś rzecz czy jakieś wydarzenie. Dla Boga słowo jest jednocześnie działaniem (ciekawostka: w jednej z tragedii Ajschylosa pojawia się idea myśli boskiej, myśli Dzeusa, która od razu staje się rzeczywistością.) Zobaczmy Słowo, które się stało – człowiekiem, i wciąż nim jest, a które Pan dał nam poznać.

Leon Wielki w swoim kazaniu, czytanym w wigilijnej modlitwie czytań Narodzenia Chrystusowego, powiada, iż jesteśmy w Chrystusie novum figmentum. Od czasownika fingo pochodzi figmentum; fingo zaś z tego samego rdzenia, co np. angielskie dough, czyli ciasto. Ów rdzeń, *dheigh-, oznacza formowanie, lepienie, kształtowanie z jakiejś mokrej, mazistej substancji – np. z gliny, z której robi się naczynie, czy z ciasta, z którego robi się bochenek. (Żeby było jeszcze ciekawiej, z tegoż to rdzenia pochodzi słowo, które w grece i łacinie chrześcijańskiej oznacza raj – paradeisos, paradisus – samo zaś słowo trafiło do tych języków z perskiego, oznaczało ogród, park, wokół którego zbudowano – ceglany – mur.) W ostatnich dniach Adwentu przypominaliśmy sobie, że Bóg człowieka ukształtował, uformował, z mułu, z gliny (cf. antyfona O Rex gentium). W Bożym Narodzeniu, kiedy sam Bóg staje się człowiekiem, formuje dla samego siebie ludzkie ciało, my także mamy szansę na nowe ukształtowanie; Pan na nowo nas lepi z pokruszonych kawałków.

Mówi się czasami o magii świąt Bożego Narodzenia. Na ogół, jak sądzę, ludzie mają wtedy na myśli kolorowe, migające lampki, choinkę, zapachy i smaki świątecznej kuchni, prezenty, zaprzęg reniferów na tle księżyca, skąpców, którzy stają się życzliwi, etc., etc. Magia. Porządni katolicy, rzecz jasna, powinni się obruszyć, rzucić kilka gromów, wszak magia jest szatańska, zła i zakazana. Etymologicznie jednak magia – jak możemy z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, chociaż sanskryt trochę nam tu miesza – oznacza działanie mocy, wielkiej mocy, często większej niż ludzka. Z rdzenia *magh- pochodzi i polskie mogę, i angielskie may (staroangielskie mæg), i – tu właśnie jest to duże prawdopodobieństwo – perskie mogu-, z którego mamy w grece magos, w łacinie magus, z którymi to spotkamy się jeszcze 6 I. Boże Narodzenie to święto wielkiej mocy (nie mylić z Wielką Nocą), którą objawia Wszech-mogący. Bo wielką, zaiste, trzeba mieć moc, aby, będąc Nieogarnionym, zmieścić się w ograniczonym i słabym ludzkim ciele, istniejąc poza czasem, nagle się poddać jego prawom, ożywiając cały kosmos, nagle zdać się na mleko matki...

Jeśli ktoś dotąd doczytał (i zrozumiał chociaż trochę): Wesołego BOŻEGO Narodzenia!

PS Skoro było o cieście, lepieniu i formowaniu:


Na pierwszym planie ciastka pomarańczowe, na drugim - rodzynkowe (na paterze) i pierogi (w misce). Wszystko domowej roboty.

W owym dniu...

W owym dniu – wyrocznia Pana – odpowiem na pragnienia niebios, a one odpowiedzą na pragnienia ziemi (Oz 2:23)


piątek, 24 grudnia 2010

Święta Noc


Hymn, który podaję poniżej, napisał św. Ambroży, co poświadcza wielu starożytnych świadków, m.in. papież Celestyn (+432) i Kasjodor (+ c. 570). Biskup Riez, Faustus, pisał, że w Italii i Galii ten hymn śpiewano w Boże Narodzenie. W średniowiecznych księgach liturgicznych jest przeznaczony albo na nieszpory, albo na jutrznię (laudes matutinae). Poza pierwszą zwrotką, pojawia się on obecnie w nieszporach Narodzenia Pana, w rycie dominikańskim. W Liturgia Horarum przeznaczony jest na modlitwę czytań w ostatnich dniach Adwentu. Myślę, że o wiele bardziej pasowałby do modlitwy czytań Narodzenia Pańskiego – na ten dzień przecież był przeznaczony. Są w nim nawiązania do psalmów, m.in. do psalmu 19 i do 45, które od najstarszych czasów związane są z nocną modlitwą 24 XII. Pierwszy wers czwartej zwrotki może się wydawać nieco naturalistyczny, tak biologicznie wręcz opisuje stan błogosławionej Maryi – ale Słowo stało się ciałem, w całości ludzkiej natury, jak najbardziej realnie, biorąc ją z Matki, która jest człowiekiem, z całą ludzką biologią. Szósta z kolei zwrotka jest streszczeniem całego dzieła Odkupienia; bardzo mi się podoba ów excursus ad inferos, „wycieczka” Chrystusa do podziemnego świata umarłych – tak Ambroży opisuje Zstąpienie do Otchłani. W hymnie bożonarodzeniowym mamy zatem zapowiedź i Wielkiej Soboty, i Niedzieli Zmartwychwstania, i Wniebowstąpienia. A jeśli spojrzeć dokładniej, to w siódmej zwrotce pobrzmiewa i Zesłanie Ducha Świętego.

Intende, qui regis Israel,
super cherubin qui sedes,
adpare Ephrem coram, excita
potentiam tuam et veni.

Veni, Redemptor gentium,
ostende partum Virginis,
miretur omne saeculum,
talis decet partus Deo.

Non ex virili semine,
sed mystico spiramine
Verbum Dei factum est caro
fructusque ventris floruit.

Alvus tumescit Virginis,
claustrum pudoris permanet,
vexilla virtutum micant,
versatur in templo Deus.

Procedat e thalamo suo,
pudoris aula regia,
geminae gigas substantiae;
alacris occurrat viam.

Egressus eius a Patre,
regressus eius ad Patrem,
excursus usque ad inferos,
recursus ad sedem Dei.

Aequalis aeterno Patri,
carnis tropaeo accingere,
infirma nostri corporis
virtute firmans perpeti.

Praesepe iam fulget tuum
lumenque nox spirat novum,
quod nulla nox interpolet
fideque iugi luceat.


I nie mogę się oprzeć, aby nie dodać i tego obrazu, na którym nie ma wprawdzie  owiec, wołu i osła, ale są inne zwierzęta.


List do Tytusa

Bardzo lubię List św. Pawła do Tytusa: krótki, ciepły i piękny. Mało czytany, nawet nie znalazł miejsca w niedzielnych czytaniach mszalnych (do których trafił np. List do Filemona...) ani w oficjum. Związany jest szczególnie z Narodzeniem Chrystusowym, czyta się jego fragmenty i podczas mszy w nocy, i podczas mszy o świcie. Z tej drugiej pochodzi poniższy cytat (Tt 3:4):

(...) ἡ χρηστότης καὶ ἡ φιλανθρωπία ἐπεφάνη τοῦ σωτῆρος ἡμῶν θεοῦ.

Życzliwość i miłość do ludzi naszego Zbawiciela, Boga.

czwartek, 23 grudnia 2010

Kawałek Islandii

Dostałem list od karmelitanek z Islandii, a w nim maleńką torebkę z odrobiną wulkanicznego popiołu z wulkanu spod lodowca Eyjafjallajökull (wymawia się to chyba jeszcze gorzej niż walijski), który wybuchł w kwietniu 2010 roku. To drugi kawałek Islandii, jaki mam w swoim pokoju – pierwszy to ikona błogosławionej Maryi, pisana przez s. Miriam z islandzkiego Karmelu. W liście są też wiadomości z życia klasztoru, i zdjęcie wspólnoty z pięknym, brązowym seterem, którego pamiętam z wcześniejszych zdjęć. Dwie roześmiane siostry na zdjęciu mają na welonach hełmy à la Wiking. Ludzie mogą się czasami zastanawiać, jak wygląda takie klauzurowe życie, jaki ma ono sens, czy jest nudne i przeraźliwie poważne... A siostry po prostu prowadzą dom, w którym mieszkają razem z Jezusem: gotują, sprzątają, piorą, uprawiają ogród... Po prostu normalne życie – z Jezusem. Że jest w nim trochę więcej milczenia niż w zewnętrznym świecie... każdemu się to przyda, lepiej wtedy słychać Boga i innych ludzi.

Piszą też siostry o polarnym niedźwiedziu, który przypłynął na krze do brzegów Islandii. Niestety, zamiast odholować go np. na Grenlandię, zastrzelono go... Siostry piszą, że, podobnie jak wielu Islandczyków, nie są w stanie tego zrozumieć. Człowiek czuje się wszechwładnym panem stworzenia, zapominając, że będzie musiał przed Bogiem zdać rachunek ze swojego włodarstwa; to Bóg jest Panem, człowiek tylko zarządza Jego światem.

A jutro wigilia Bożego Narodzenia, która pobrzmiewa paschalną nutą: Hodie scietis, quia veniet Dominus et salvabit vos, et mane videbitis gloriam eius. Ten werset, który pojawia się w oficjum (Wezwanie, a potem I nieszpory Bożego Narodzenia) i w wigilijnej, wieczornej mszy, zaczerpnięty jest bowiem z Księgi Wyjścia (16:6-7), która opowiada o paschalnych wydarzeniach. U Boga – a przez Niego w liturgii – wszystko się łączy w całość, jak kawałki układanki, wszystko jest ze sobą powiązane.


moja  ikona z Islandii

wtorek, 21 grudnia 2010

To jasne jak cień!

Te nunc illustrat caelitus / umbra fecundi Spiritus. Jak cień może oświetlać? Przy tych słowach hymnu z nieszporów przypomniał mi się fragment z Akallabêth, opowieści o upadku Númenoru, który zawsze przejmował mnie dreszczem. Kiedy flota Ar-Pharazôna dopłynęła do Amanu, zobaczyli szczyt Taniquetilu, jaśniejący, bielszy od śniegu, zimniejszy od śmierci, milczący, niewzruszony i – tu miejsce na moje skojarzenie – przeraźliwy jak cień światła Ilúvatara. Cień światła Eru jest przerażający, porażający – jakież więc będzie samo światło?

Paweł Apostoł pisał, że to, co u Boga jest głupstwem, przewyższa mądrością ludzi (1 Kor 1:25). Tak samo, najwidoczniej, jest z Boskim światłem – sam jego cień jest, z ludzkiego punktu widzenia, potężnym światłem.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Brak mi słów...

Piękna jest dzisiejsza kolekta, mówiąca – jak i dzisiejsza Ewangelia – o Zwiastowaniu, w którym święta Dziewica przyjęła Bożą wolę i Boże Słowo. Prosimy o łaskę naśladowania Jej pokornego przyjęcia tego, co nam Bóg daje.

W polskim przekładzie mowa jest o odwiecznym Słowie. W łacińskim oryginale jest jednak ineffabile Verbum – Słowo niewypowiedzialne, niewypowiadalne, niedające się wypowiedzieć, niewymowne. To określenie ma podkreślić, że jest to Słowo samego Boga, zupełnie różne od wszelkich ludzkich słów. Podobna myśl pojawia się w hymnie z nieszporów Bożego Narodzenia: Chrystus jest zrodzony z Ojca ineffabiliter, w sposób niewypowiedziany, niedający się wypowiedzieć czy wyrazić. Ta myśl pojawia się w jednym z wierszy Wenancjusza Fortunata: inrecitabiliter manens de corde Parentis, tak określa poeta zrodzenie Chrystusa przez Boga.

Słowo, które jest Synem, zrodzone w milczeniu – Jan od Krzyża pisał, że Ojciec wypowiada Je w nieskończonym milczeniu – nie da się tego ludzkim, a może i anielskim, językiem wypowiedzieć.

Ἰδοὺ ἡ δούλη κυρίου· γένοιτό μοι κατὰ τὸ ῥῆμά σου.

sobota, 18 grudnia 2010

Wieczorne błogosławieństwo

W „De laude Dei” Alkuina (może kiedyś doczekamy się wydania całości),  na nieszpory 18 XII przeznaczone jest takie błogosławieństwo:

Gaude novo partu saeclis          clarissima virgo
Gloria summo Deo teneant      terrestria pacem
Lux nova enituit
Coelorum gloria terris
Salvet nos sophia Patris.


Jest to jedyny ślad obchodzenia 18 XII w Anglii święta Maryi Dziewicy. Wiadomo, że wyznaczył je w 656 roku synod w Toledo, ale nie do końca jest dla nas jasne, w jaki sposób dotarło do Anglii. Być może związane było raczej z niedzielą poprzedzającą Boże Narodzenie (czyli, według naszej rachuby, 4. niedzielą Adwentu), i wtedy na tę niedzielę przeznaczone byłoby to błogosławieństwo. Trudno powiedzieć.

piątek, 17 grudnia 2010

Zima

Zima astronomiczna zaczyna się przesileniem zimowym, które wypadać może 21 lub 22 grudnia (w tym roku będzie to 21). Zimę kalendarzową i klimatyczną jeszcze inaczej się określa, nie jestem pewien, jak dokładnie się to robi. I tak zawsze jest dla biednych ludzi, nieświadomych  chyba istnienia pór roku, zaskoczeniem, jak przypomina o tym co roku telewizja.

W liturgii zima zaczyna się w środę trzeciego tygodnia Adwentu – feria quarta quattuor temporum, pierwszy z trzech dni postnych, rozpoczynających porę roku. Połączenie liturgii z rytmem przyrody, z całym kosmosem. Wejście w krąg czasu większy niż tylko ludzki.

PRZYJDŹ!

Veni, veni, Emmanuel, captivum solve Israel, qui gemit in exsilio, privatus Dei Filio...


Καὶ τὸ πνεῦμα καὶ ἡ νύμφη λέγουσιν, Ἔρχου. (Ap 22:17)

czwartek, 16 grudnia 2010

Kiedy mi zamkniesz oczy

Kiedy choroba posuwa się zwycięsko naprzód, w kolejnym (niespodziewanym, a przecież spodziewanym) ataku... Kolejny rzut, kolejny krok ku śmierci: czasami powoli, lecz systematycznie, czasami w nagłym skoku ku niej zmierzam... Myślę wciąż o tym wierszu ks. Twardowskiego:

Sam nic nie czyniłem dobrego
ani mniej ani więcej
to tylko anioł rozdawał
czasami przez moje ręce
kochać też nie umiałem
wiernie ani niewiernie
ktoś inny lepszy
kochał przeze mnie
dogmatów nie rozumiałem
rano w południe w nocy

ufam że wytłumaczysz
kiedy mi zamkniesz oczy

Pytanie psalmisty

Ad quam vanitatem creasti omnes filios hominum? (89 [88]:48) Finem pones splendori eorum (cf. 89 [88]:45)

środa, 15 grudnia 2010

Ekologiczny Watykan

Na dachu Auli Pawła VI zamontowano dwa lata temu 5 tysięcy metrów kwadratowych paneli słonecznych. Jak się okazuje, są one w stanie pokryć 20% zapotrzebowania Watykanu na prąd. Przewiduje się też produkcję energii elektrycznej z biomasy w Castel Gandolfo.

Właściwie nie ma w tym nic dziwnego, w końcu obecny papież wiele razy wypowiadał się na temat ekologii, troski o Ziemię i jej zasoby, odpowiedzialności za stworzenie. Jak widać, nie są to tylko słowa, ale i konkretne działania. I doskonały przykład dla innych.

wtorek, 14 grudnia 2010

(Nie)cierpliwość

Wczorajszy dzień upłynął pod znakiem medycyny. Wieczorem z kolei przewróciłem się na ulicy, i trochę trwało, zanim dotarłem do gorącej, mocno osłodzonej herbaty, która doskonale się sprawdza w takich szokowych sytuacjach (oczywiście, jeśli nie ma pod ręką koniaku). W rezultacie wpis jest spóźniony i niekompletny – chciałem napisać o wierszu na najkrótszy dzień w roku, który, według Johna Donne’a i jemu współczesnych, przypada(ł) na św. Łucję. Będzie zatem tylko o cierpliwości – w gruncie rzeczy, nawet dobrze się składa, patientia, od tego pacjent...

In tua patientia possedisti animam tuam, Lucia, sponsa Christi, śpiewa Kościół 13 grudnia. W niedzielę Benedykt XVI mówił o wartości stałości i cierpliwości, il valore della costanza e della pazienza. Kiedyś były one standardowym „wyposażeniem” człowieka, obecnie są o wiele mniej popularne. Myślę, że po części wynika to z tempa obecnego życia: wszystko ma być „na cito”, od razu, jak najprędzej – jeśli zaś tak nie jest, człowiek zaczyna się denerwować. Komputer musi być jak najszybszy, jeśli zwalnia chociażby o sekundę – to niedobrze. Wiadomości muszą docierać do człowieka jak najszybciej, jeśli tak nie jest, człowiek zaczyna się niecierpliwić. Kolejka – niedobrze, trzeba czekać, człowiek zaczyna się denerwować, popędzać, narzekać. Etc., etc., etc.

In tua patientia possideas animam tuam.

niedziela, 12 grudnia 2010

W Piśmie świętym bez zmian

Nie sądzę, aby papież wiedział, że wczorajsza, wieczorna, piękna, śnieżna pogoda w Warszawie zmieniła się dziś rano na szaroburą i pluchowatą. (Sleet – to jest doskonałe słowo, samym swym dźwiękiem oddaje zjawisko ‘śniegu z deszczem’.) Przed modlitwą w południe mówił Ojciec św. o tym, że wszystko się zmienia i wszystko przemija na tym świecie (przykładem chociażby nasza pogoda) – a jedyne, co pozostaje niezmienne, co nie przemija, to Słowo Pana: (...) mentre tutto passa e muta, la Parola del Signore non passa. Mówił o przykładzie proroków, nawiązując do czytanego dziś Listu św. Jakuba, których radość i moc pochodziła ze Słowa Bożego, i przypomniał, że przez chrzest każdy chrześcijanin staje się prorokiem, ma udział w prorockiej godności. Każdy zatem powinien wytrwale słuchać Słowa Bożego, w nim znajdować siłę i nadzieję.

Patrzę na wydarzenia ostatniego miesiąca – akurat miesiąc minął od najazdu Hunów – i coraz bardziej widzę działanie Opatrzności, kierującej mnie ku Słowu, które trwa na wieki.

Duszne rozterki

W komentarzu do dzisiejszych czytań pisałem o czasowniku makrothumeo, być cierpliwym, opanować swój thumos. W I czytaniu, z proroka Izajasza, mowa jest – w polskim przekładzie – o małodusznych. W tekście hebrajskim mowa – dosłownie – o bojaźliwych, płochych.

Przypomniał mi się tutaj grecki przymiotnik megathumos, w „Iliadzie” to częsty epitet walczących pod Troją. Ktoś, kto ma wielki thumos. Nie można jednak powiedzieć, że jest wielkoduszny – to słowo, zdające się być prostym przeciwieństwem małodusznego, ma jednak w języku polskim odmienne znaczenie. Megathumos to ktoś odważny, ktoś odznaczający się wielką odwagą, hartem ducha.

A sam grecki thumos pokrewny jest z łacińskim fumus i polskim dym. Pytanie o to pokrewieństwo zdarzało się, w swoim czasie, chyba dosyć często na egzaminach w warszawskim Instytucie Filologii Klasycznej.

sobota, 11 grudnia 2010

Parousia (horror produkcji Boskiej)

Czasownik horreo, od którego pochodzi rzeczownik horror, znaczy dosłownie: jeżyć się. Jeżyć się mogą, między innymi, włosy, z powodu zimna, ale też  ze strachu. Stąd wzięło się znaczenie horroru jako czegoś przerażającego, wprawiającego w paraliżujący strach.

W adwentowych jutrzniach pojawia się zapowiedź horroru, jaki ogarnie świat przy Drugim Przyjściu naszego Pana: Secundo (...) cum fulserit mundumque horror cinxerit, głosi starożytny hymn jutrzni (chociaż w liturgii mozarabskiej związany był z nieszporami). Ów horror może się kojarzyć z apokaliptycznymi opisami, zarówno w Ewangelii (Mk 13:14-26; Łk 21:7-28), jak i w Objawieniu św. Jana (np. Ap 6:12-17; 8:7-9:19).

Kiedy Pan objawi się in suae gloria maiestatis (I prefacja adwentowa), po trzykroć święty, wszechmogący, przenikający swym płomienistym spojrzeniem wszystko i wszystkich (cf. Ap 1:14) – niemożliwe, by przerażenie nie ogarnęło świata. Wszak już Psalmista śpiewał, że drży ziemia, gdy Pan na nią patrzy (Ps 104:32) – On, Najwyższy i Straszliwy (cf. Ps 47:2). Święty horror.

czwartek, 9 grudnia 2010

Z pamiętnika filologa

Tryb rozkazujący, w czasie teraźniejszym, stronie czynnej, druga osoba, liczba pojedyncza, czasownika facio – robić – brzmi: fac [fak]. Z reguły wywołuje to masę skojarzeń i dużo radości pośród studentów. Ostatnio mówiliśmy o tym w nowicjacie, i, przy okazji, powiedziałem, że jest jakiś ptak, który po angielsku nazywa się windfucker. Oczywiście, wybuchy śmiechu, a po chwili jeden z braci mówi poważnie: No co, po prostu ten ptak nie przejmuje się wiatrem...

Na ostatnich zajęciach z greki sporo kłopotu sprawił nam jeden wers – nawet niecały – z „Iliady”. Niby wiadomo, o co w nim chodzi, wręcz odruchowo się to tłumaczy, ale, jeśli spojrzeć uważniej, okazuje się, że przeczenie nie odnosi się do czasownika, a zamiast spodziewanego akuzatiwu jest genetivus. Po 15 minutach zastanawiania się doszliśmy wreszcie, że kluczem do rozwiązania jest jedno z dalszych znaczeń pospolitego czasownika, phero (pokrewne np. z polskim ‘biorę’). Niezwykle ekscytujące przeżycie. Można to porównać do śledztwa – i się wyjaśniło, dlaczego filolodzy kochają kryminały.

A jeszcze przy okazji: jeśli ktoś ma „Iliadę” w przekładzie Kazimiery Jeżewskiej, to w pieśni II, wers 287, zamiast do Argos powinno być z Argos.

środa, 8 grudnia 2010

Serce roście, patrząc na tych braci

Od niedawna uczę greki dwóch ojców ze Służewia. (Tym samym, po kilku latach przerwy, znowu uczę greki biblijnej; jednego dnia Homer, drugiego – Nowy Testament. Od „Iliady” do Apokalipsy.) Jest to niezwykle budujące, że kapłani, przejęci duchem terezjańskim, chcą czytać Słowo Boże w tym języku, w jakim Najwyższy zechciał je wypowiedzieć i przekazać ludziom. Bo właśnie o Słowo Boże chodzi, dla Niego uczą się greki, aby się do Niego zbliżyć jeszcze bardziej. Oby więcej było takich...

A w Krakowie jest brat, który martwi się o psy w schroniskach i o lasy. Również, oby więcej było takich...

Dziś dzień błogosławionej Maryi, więc nic dziwnego, że są prezenty. Najpierw dostałem od jednego z moich przyjaciół najnowszą płytę Loreeny. Potem, w klasztorze, dominikański kalendarz, w którym są, między innymi, zdjęcia moich uczniów. Osobnym, acz niebezpiecznym, prezentem, jest katalog z pewnej angielskiej księgarni: znowu pojawi się pytanie, co wybrać: nowe buty czy nową książkę...

Trahe nos, Virgo immaculata, post te curremus in odorem unguentorum tuorum.

wtorek, 7 grudnia 2010

Wilk Otchłani


W hymnie o św. Ambrożym, dzisiejszym patronie, pojawia się wilk. Tym razem jednak nie jest to wilk przyjazny, jak przy św. Edmundzie:

Iam nunc furentem tartari
lupum flagello submove.


Srogi wilk Otchłani, jak mamy w polskim przekładzie, całkiem udanie. Właściwie można by napisać: Wilk, wielką literą.

Lupus tartari może się niektórym kojarzyć z Cerberem, chociaż ten jest psem, a nie wilkiem (z tej samej jednak rodziny Canidae pochodzą). Ja przy tym fragmencie mam zawsze inne skojarzenie, północne: Fenrir, złowrogi wilk z „Eddy”, Fenrisúlfr, Hróðvitnir, którego bogowie podstępem związali (Týr stracił przy tym prawą rękę), a który uwolni się w Dniu Ostatecznym i będzie zgubą Odina.

Týr i Fenrir

My na szczęście, wsparci opieką św. Ambrożego, nie musimy się bać żadnych wilków Otchłani.

Odin i Fenrir

Polski ‘wilk’ spokrewniony jest i z greckim lukos, i łacińskim lupus, germańskim *wulfaz (od którego pochodzą wulfs, wolf, ulfr, Wolf etc.), sanskryckim vrka-, etc. Słowo-tabu, na określenie groźnego zwierzęcia, którego prawdziwego imienia nawet nie znamy – nie używano go, aby nie wywołać wilka z lasu...

 Odin, Fenrir, Surtr i Freyr

Kultura (?) tchórzy

Co jakiś czas anonimowo jakiś Hun lub ork dopisuje złośliwy komentarz do mojego blogu. Ponieważ komentarze podlegają moderacji – innymi słowy, sam decyduję, które z nich będą opublikowane – na ogół takie idiotyzmy kasuję. Tym razem jeden zostawiłem, jako swoisty znak obecnych czasów: czasów tchórzy. Anonimowych tchórzy.

Najprawdopodobniej sfrustrowany Hun lub ork nie może przeboleć faktu, że zmieniłem swój blogowy dom, i nie może w związku z tym swych złośliwości prezentować na liturgia.pl. Być może jednak wcale nie boleje, ale aż omdlewa ze szczęścia, że tym razem może pisać anonimowo. Nie wiem. Trudno zrozumieć tchórza.

Mogę mu tylko wskazać tabliczkę.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

O byciu filologiem (iii)

Tym razem cytat z nie-filologa, ale o filologu. Humphrey Carpenter tak pisał o Tolkienie: (...) był niezwykle wrażliwy na dźwięk i wygląd słów. Zajmowały one w jego życiu to miejsce, które u wielu ludzi zarezerwowane jest dla muzyki. Reakcje, które w nim budziły, miały charakter przede wszystkim emocjonalny. (H. Carpenter, „J.R.R. Tolkien. Wizjoner i marzyciel”. Przeł. A. Sylwanowicz)

Myśl kolorowo!

Gdy napisałem o moim zachwycie tańcami z czasów Jane Austen, ktoś (anonimowo, a jakże) próbował mi wmówić, że ubarwiam przeszłość. Bardzo mnie to zdziwiło, bo jestem przekonany, że przeszłość, jeśli ktoś umie patrzeć, jest bardzo kolorowa i żadnego ubarwiania nie potrzebuje. A jeśli ktoś kolorów nie dostrzega...

Przypomniał mi się stary dowcip: Dwaj koledzy rozmawiają o milicjancie. Jeden mówi: Ile on ma w domu książek! A drugi: A ile jeszcze nie pokolorowanych!

niedziela, 5 grudnia 2010

Dwie przypowieści, jedna kolekta

Starożytna kolekta, używana obecnie w II niedzielę Adwentu, jest esencjonalnym (jeśli ktoś lubi bulion) lub skondensowanym (jeśli ktoś woli mleko) komentarzem do dwóch ewangelicznych przypowieści.

Kościół prosi, aby ziemskie prace, ziemskie zajęcia (opera terreni actus) nie zatrzymywały tych, którzy śpieszą na spotkanie z Chrystusem. W przypowieści, zapisanej przez Mateusza (22:1-10) i, w trochę bardziej rozbudowanej wersji, przez Łukasza (14:15-24), czytamy o ludziach, zaproszonych na wspaniałą ucztę (u Mateusza jest to królewskie wesele), którzy jednak na nią nie przyszli. Dlaczego? Łukasz opowiada: jeden kupił pole, i koniecznie chciał je obejrzeć; inny kupił parę wołów, i koniecznie chciał wypróbować je przy orce; inny z kolei wykręcał się obowiązkami wobec własnej żony. U Mateusza zaproszeni, zamiast na ucztę, idą na pole i do handlu. Wszystko to są owe opera terreni actus; same w sobie nie są złe, dopóki nie stają się przeszkodą w spotkaniu z Przychodzącym, który wzywa nas na swoją weselną ucztę, zapowiedzianą przez Widzącego z Patmos (Ap 19:7-8).

Na weselną ucztę czekały też panny mądre i głupie. Jak wiemy, tylko mądre, które zabrały ze sobą oliwę do lamp, weszły z Panem na wesele. W kolekcie Kościół prosi o niebiańską mądrość, sapientia caelestis, dzięki której możemy się stać współuczestnikami (consortes) chwały Chrystusa, możemy uczestniczyć w Jego losie (takie jest dosłowne znaczenie słowa consors). A jaki jest los Chrystusa? Wstąpił do nieba, siedzi po prawicy Ojca. On sam mówi do nas o udziale w swoim losie: Zwycięzcy dam zasiąść razem ze Mną na tronie, jak i Ja zwyciężyłem, i zasiadłem razem z moim Ojcem na Jego tronie (Ap 3:21).

Mamy być consortes Christi; jeden z hymnów brewiarzowych nazywa Chrystusa Consors paterni luminis. Zjednoczenie z Chrystusem jest zjednoczeniem z Jego Ojcem, jak to poświadcza św. Jan w zacytowanym wersie z Apokalipsy, i w swoim Pierwszym Liście (1 J 1:3).

Nie mogę się oprzeć, aby nie napisać jeszcze o pewnym skojarzeniu, związanym z pierwszym czytaniem dzisiejszym: dziecko włoży rękę do jamy żmii, zapowiada prorok (Iz 11:8). W jednej z greckich homilii, z czasów Ojców Kościoła, ten obraz przedstawiony jest jako zapowiedź Zstąpienia Pana, niewinnego i bezbronnego, do Otchłani, gdzie czai się Wąż starodawny.

sobota, 4 grudnia 2010

Zstępuje czy nie zstępuje?

W pobożnych książkach można czasami przeczytać, że na słowa kapłana Pan Jezus zstępuje z nieba na ołtarz. 4 grudnia wspominamy św. Jana Damasceńskiego, doktora Kościoła. Oto, co pisał o Eucharystii w swoim dziele „O prawdziwej wierze”:

Jest to Ciało prawdziwie zjednoczone z Bóstwem, Ciało [wzięte] ze świętej Dziewicy.  Nie [należy rozumieć], że to Ciało, wzięte do nieba, z nieba zstępuje, ale że sam chleb i wino przemieniają się w Ciało i Krew Boga. Jeśli zaś zastanawiasz się, w jaki sposób się to dzieje, wystarczy, byś usłyszał, że przez Ducha Świętego. (PG 94,1145)

Jan Damasceński porównuje Przeistoczenie do Wcielenia Pańskiego – jedno i drugie dokonuje się mocą Ducha Świętego. W IV niedzielę Adwentu Kościół modli się: Altari tuo, Domine, superposita munera Spiritus ille sanctificet, qui beatae Mariae viscera sua virtute replevit – aby Ten sam Duch, który swą mocą wypełnił łono Maryi, uświęcił dary, złożone na ołtarzu.

piątek, 3 grudnia 2010

Dla przyjemności

Nowicjusze pytali mnie, dlaczego ludzie uczą się gockiego, po co im znajomość takiego języka. Trzeba by zapytać moich gockich studentów, ale podejrzewam, że odpowiedź brzmiałaby: Dla przyjemności. Gocki znamy tylko z przekładu Biblii i komentarzy do niej, plus kilka inskrypcji. Język, który właściwie nie ma swojej literatury. W którymś z listów Tolkien zwracał na to uwagę, pisząc o swojej miłości do tego języka – właśnie jako „czystego” języka, dla przyjemności, jaką daje sam język.

Można takie pytania zadawać przy różnych językach. Ludzie uczą się języka na ogół dlatego, że się im przyda, jest potrzebny w pracy, w kontaktach z ludźmi, w podróży. Przy językach starożytnych i średniowiecznych takich możliwości nie ma – chociaż... Nieprawda, są. W pracy może się komuś przydać, jeśli ktoś zajmuje się daną epoką. Ale też nauka takich języków tworzy, pomaga utrzymać kontakty z ludźmi, nie na zasadzie rozmawiania w tym języku (chociaż są i takie próby), ale tworzenia swego rodzaju „wspólnoty zainteresowanych”, jakby klubu czy tajemnego stowarzyszenia.

Dlaczego uczyłem się greki? Bo chciałem czytać Homera i Hezjoda, poznać mitologię w oryginale. A łaciny? Dla Wergiliusza. Staroangielskiego? Dla Dream of the Rood i Beowulfa. Wciąż próbuję nauczyć się średniowalijskiego, dla Preiddeu Annwn i Pa gur. Może kiedyś się nauczę. Jednocześnie, w trakcie nauki tych języków, porywało mnie ich piękno. Same dźwięki homeryckiej greki dają niesamowitą przyjemność, tajemnicze połączenie dźwięku i obrazu. Tak samo jest w tekstach „Eddy”: Fram sé ek lengra, um ragna rök römm, sigtíva. Sigtívar, bogowie zwycięstwa, zwycięscy bogowie, których jednak czeka nieunikniony koniec. To słowo po prostu brzmi cudownie. A tu pojawia się kolejna przyjemność, etymologia. Tívar pokrewne z deus. Z kolei god od dwóch rdzeni można wyprowadzić. A grecki theos z zupełnie innego rdzenia niż łaciński deus. Etc., etc.

 tak w rękopisie zaczyna się Beowulf

A dziś jest 87. rocznica śmierci wielkiego H. Bradleya, o którym niedawno pisałem.

czwartek, 2 grudnia 2010

Kto nie umie po łacinie, ten powinien pasać....

Ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia o filologii, uważają czasami, że łacina jest językiem wzniosłym i świętym, nadającym się tylko do poważnych, głębokich i podniosłych tekstów. Złożyć to można na karb ich żałosnych braków wykształcenia – żyjemy w czasach, w których nie jest powodem do wstydu nieznajomość klasycznej literatury i kultury, i zdumienie budzi raczej ktoś, kto je zna. Katullus, Horacy, Plaut, Liwiusz czy nawet Cezar ze swoją wojną galijską – to obco brzmiące imiona. A nawet, jeśli ktoś wie, że Horacy był poetą rzymskim, i może nawet wie, kiedy żył, to żadnego z jego wierszy nie przeczytał w oryginale. Może gdzieś obiło mu się o uszy non omnis moriar czy exegi monumentum, to wszystko.

Tymczasem znajomość literatury rzymskiej pokazuje, że łacina była językiem, w którym wyrażać można nie tylko święte i wzniosłe treści, ale także te zupełnie zwyczajne i przyziemne, co więcej, że łacina zna też przekleństwa, brzydkie słowa, niesmaczne żarty, etc.

Co więcej, znajdziemy je nie tylko w łacinie klasycznej (ktoś mógłby powiedzieć, że była pogańska i niegodziwa, więc i takie słownictwo mogło w niej istnieć). W rozmówkach łacińskich, o których już kiedyś pisałem, autorstwa Ælfrica Baty, przeznaczonych dla chłopców w angielskich klasztorach 10. wieku, znaleźć można takie określenia jak: Tu scibalum equi! Tu scibalum haedi! Tu stercus porci! Tu gallinae stercus! Tu vecors et semicors! Tu scurra! Habe scibalum in barba tua et in ore tuo stercus! Ego vellem, ut totus esses caccatus et minctus pro his verbis tuis (niestety, życzenie niemożliwe do spełnienia...) Ubicumque ieris, sequatur te caccatio semper (a tu, przeciwnie, możliwe do spełnienia).

Jak widać, wzniosłości tu żadnej uświadczyć nie można, a jest to przecież wciąż łacina, do tego nauczana w średniowiecznych klasztorach.

*sneigwh-

Lubię zimę, śnieg i mróz. Kwestia genów i – być może – zimowych urodzin.

Dziś rano, czekając na tramwaj (jeden przepuściłem, bo był zbytnio zatłoczony), myślałem, jakie skojarzenia wywołuje we mnie taka pogoda. Kolejno pojawiały się: Beleriand; Ymir i Audhumla; staroangielskie elegie (chociaż tam jest raczej zimne morze i kra); Beda i Northumbria. Wszystkie skojarzenia bardzo przyjemne. Myślę, że zima i Adwent to doskonałe połączenie, które, mi przynajmniej, daje dużo radości.

I jeszcze okna malowane przez mróz w nowicjacie. Czytaliśmy rozmówki łacińskie z Anglii, z 10. wieku, można się było wczuć choć trochę w chłopców marznących w swoich dormitoriach (w jednej z rozmówek, wprawdzie dziś jej nie czytaliśmy, jest mowa właśnie o dokuczliwym zimnie rankiem, kiedy trzeba wstawać).

A tu można posłuchać o śniegu. W ostatnich sekundach słychać już Boże Narodzenie.

środa, 1 grudnia 2010

Już nie ma takich sal...

Wczoraj, ponieważ studenci odwołali gocki (trudności z dojazdem), obejrzałem sobie dwa odcinki „Dumy i uprzedzenia” (BBC). (Swoją drogą, w tym kraju trudno znaleźć miłośników Jane Austen, są tylko miłośniczki. Ale gdzie indziej też nie jest łatwo. Jedyny chyba, prawdziwy miłośnik panny Austen, jakiego spotkałem, to wspominany już kilkakrotnie mój przyjaciel, angielski ksiądz, Chris. Umiał czytać np. Persuasion na plaży w San Diego... ku zdumieniu znajomych.)

Ale wróćmy do „Dumy i uprzedzenia”: tańce. Po raz kolejny urzekły mnie tańce tamtych czasów, całe korowody, figury, ukłony, zmiany stron, szeregi, czwórki, etc., etc., w balowej sali. To było coś, a nie jakieś żałosne tango czy walc, o potrząsaniu głową i biodrami w rytm disco nawet nie wspomnę, bo tańcem trudno to nazwać. Cały towarzyski rytuał taneczny. Aż przyjemnie popatrzeć, i na sam taniec, i na stroje, wszystko na swoim miejscu. Ale te czasy już minęły...

wtorek, 30 listopada 2010

Cave ursum at five o’clock

Wspomniany tu już Hector Munro Chadwick opowiadał, że, kiedy w dzieciństwie uczył się łaciny (uczyła go początkowo starsza siostra), jego ojciec, pastor, mówił: Jeśli nie będziesz się uczył łaciny, przyjdzie niedźwiedź i cię zabierze! Chadwick wspomina, że zdarzało mu się wyglądać przez okno przy drzwiach wejściowych, czy przypadkiem nie idzie niedźwiedź...

Kiedy był już profesorem w Cambridge, studenci przychodzili do jego domu na ‘tutoring’. Kiedy przynoszono herbatę, Chadwick pytał studenta: Ile filiżanek wypijesz? Bo w tym imbryku mieści się osiem, a ja wypijam siedem.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Andreas ho apostolos, czyli braterstwo krzyża

Bardzo lubię św. Andrzeja, obok Tomasza jest mi najbliższy wśród Apostołów. Strzeże Europy od Wschodu, w Konstantynopolu, i od Zachodu, w Szkocji. Andrzej jest pierwszym z powołanych, przyprowadził do Jezusa swego brata, Szymona Piotra. Chyba tylko raz odzywa się w Ewangelii, przy rozmnożeniu chleba, kiedy mówi (jak pewien Andrzej zauważył – pesymistycznie): Jest tu chłopię, które ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, ale co to jest dla tak wielu? Potem jeszcze raz się pojawia, kiedy razem z Filipem (z którym chyba się przyjaźnił) idą do Jezusa jako „posłańcy” chcących Go zobaczyć Greków. Nota bene, i Andrzej, i Filip to greckie imiona.

Taka była prefacja na jego dzień w Sakramentarzu Gelazjańskim, z którego trafiła m.in. do mszału z Exeter (11. wiek):

Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie, Panie, Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże, przez Chrystusa, naszego Pana. Ty sprawiłeś, że Twój Kościół trwa na fundamencie Apostołów. Do ich grona należy święty Andrzej, którego uroczystość dziś obchodzimy, nie przestając, o Panie, Ciebie sławić.


Captator olim piscium,
iam nunc piscator hominum,
tuis, Andrea, retibus
mundi nos rape fluctibus.


Taki hymn sławi go w Liturgii Godzin. Andrzej przedstawiony jest w nim jako brat Piotra, przy czym ważniejsze od więzów pokrewieństwa jest tu braterstwo w wierze i w męce za Chrystusa: braterstwo krzyża. Bardziej ich łączy krew przelana za Pana niż to, że mają tę samą matkę. Prawdziwa rodzina, ta najważniejsza, jest we wspólnocie wierzących.

Beda także napisał hymn o św. Andrzeju – popularny to był święty we wczesnym średniowieczu w Anglii. Jak się zdobędę na wydobycie spod stosu książek kartonu, w którym mam teksty Bedy, to spróbuję przetłumaczyć.

Pada śnieg. Na oknie mam już 41 cm. Jest minus sześć stopni. Super! Wreszcie jakaś sensowna pogoda! Nessa kocha śnieg, chociaż martwię się, że w taki głęboki się  zapada, to trochę zdrowotnie niedobrze (pęcherz etc.). A Phoebe siedzi na oknie i dziwi się, że nic nie widać.

O byciu filologiem (ii)

Tym razem cytat z Hectora Munro Chadwicka (1870-1947), który wielce się zasłużył dla rozwoju studiów nad anglosaksońskim, celtyckim i „wikingowym” średniowieczem w Cambridge. Tak pisał o studentach sekcji B w School of Medieval and Modern Languages Tripos – poprzedniczce obecnego Department of Anglo-Saxon, Norse and Celtic (podkreślenia moje):

The student may specialize in whatever direction he wishes, provided that he knows the languages, but he must at least have an opportunity of getting a comprehensive picture of the period he is studying and of conditions which are of course very different from those of modern civilization.

niedziela, 28 listopada 2010

Pora wstawać

Ponieważ są jakieś kłopoty z zamieszczeniem komentarzy na stronie biało-czarnej, podam tutaj komentarz do II czytania: Rz 13:11-14.

Św. Paweł mówi o powstaniu ze snu, przebudzeniu się, używając czasownika egeiro; pierwsze jego znaczenie to, istotnie – obudzić kogoś; w Nowym Testamencie ma on jednak szczególne znaczenie, bo używany jest też na określenie zmartwychwstania: Chrystus Pan został obudzony przez Ojca, czyli wskrzeszony do życia. Sen w Piśmie i w liturgii (cf. liturgia Wielkiej Soboty, liturgia za zmarłych) jest zatem obrazem śmierci. Paweł mówi dosłownie: jest już pora, abyście zostali obudzeni ze snu (13:11); używa strony biernej, co w tekstach biblijnych często oznacza działanie samego Boga (tzw. passivum divinum). To On może nas obudzić ze snu, obudzić do nowego życia.

Zbawienie jest bliżej nas – zaczyna się kolejny rok, przybliżamy się coraz bardziej do dnia, w którym Bóg pozwoli nam osiągnąć zbawienie. Św. Paweł określa je słowem soteria, co można przełożyć: ocalenie. Obrazowo można powiedzieć, że soteria to jest uratowanie tonącego, ale nie kończy się na wyciągnięciu go z wody – chodzi o dalszą opiekę nad nim, zadbanie o niego. Jest bliżej nas niż wtedy, gdy uwierzyliśmy: można to lepiej przetłumaczyć – niż wtedy, gdy zaczęliśmy wierzyć.

Dzień się przybliżył (13:12). Czasownik użyty jest w perfectum, a więc w czasie, który oznacza skutek czynności, dokonanej w przeszłości.  Trudno to oddać po polsku jednym słowem: dzień się przybliżył i jest blisko. Warto skojarzyć ten fragment z pierwszymi słowami Jezusa, kiedy zaczął nauczać: Królestwo niebieskie przybliżyło się – i jest blisko (Mt 4:17); ten sam czasownik, eggidzo, pojawia się w obu fragmentach. Zbawcze działanie Boga wciąż trwa.

Apostoł wzywa do odrzucenia uczynków, dzieł ciemności – związanych z ciemnością, dokonywanych w ciemności (cf. J 3:20; Ef 5:12), i przywdziania zbroi światła – czyli oręża obronnego, mającego chronić (ta hopla). Wzywa – dosłownie – do chodzenia, spacerowania przyzwoicie: użyty tu czasownik peripateo (cf. perypatetycy) takie właśnie ma znaczenie, a pojawia się w pismach Pawła ponad 30 razy. Owo chodzenie w języku biblijnym jest synonimem życia, postępowania: to kalka z języka hebrajskiego; patriarchowie chodzili przed Panem, czyli żyli w Jego obecności. To powiązanie życia z chodzeniem, spacerowaniem, najlepiej chyba może nam uświadomić, występujący także w naszym języku, obraz życia jako drogi.

Owe mroczne uczynki, których należy się wystrzegać, to, kolejno:
1. hulanki; greckie słowo komos oznaczało, m.in., obrzędy ku czci Dionizosa, boga winnej latorośli; związane jest zatem z piciem, głośną zabawą, nadmiernie hałaśliwą;
2. pijaństwo; greckie methe to właśnie stan, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, „wskazujący na spożycie”, stan upojenia alkoholowego;
3. rozwiązłość; greckie koite dosłownie oznacza łóżko, w przenośnym jednak znaczeniu to seksualne współżycie – określenie całkowicie neutralne, może bowiem oznaczać zarówno pożycie małżeńskie, jak i stosunki pozamałżeńskie; w tym fragmencie najwyraźniej chodzi o takie właśnie stosunki, nie do końca przyzwoite, czyli np. cudzołóstwo, nierząd;
4. bezwstyd, bezwstydne postępowanie; można także przetłumaczyć: lubieżność (greckie aselgeia); być może chodzi tu o kwestie związane z ubiorem, poruszaniem się, tematyką i słownictwem rozmów;
5. kłótnie; po grecku eris, w mitologii imię bogini niezgody i sporu, przez której złote jabłko wybuchła – pośrednio – wojna trojańska;
6. zawiść; znowu pojawia się słowo samo w sobie neutralne – dzelos, które może oznaczać gorliwość, zaangażowanie w coś – a dalej: współzawodnictwo, które może przekształcić się w zawiść.

Przyobleczcie się – dosłownie: ubierzcie się – w Pana Jezusa Chrystusa. Chrystus nazwany jest tu Kyriosem, Panem, czyli Bogiem samym. W Niego mamy się przyodziać, jak w szatę; tę myśl powtarza Apostoł w Liście do Galatów (3:27): wy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, w Chrystusa także się ubraliście, odzialiście. W pewnym sensie wracamy do początku tego fragmentu, do przebudzenia się, powstania, które dla św. Pawła też jest związane z chrztem (cf. Ef 5:14), a chrzest jest przecież udziałem w zmartwychwstaniu Chrystusa. Można powiedzieć, że w tym fragmencie dominują: światło, przebudzenie, odpowiednie ubranie się, stosowne do dnia, nie do nocy.

Warto jeszcze dodać, że ten fragment Listu do Rzymian odegrał wielką rolę w nawróceniu św. Augustyna – pozwolił mu przełamać się, pozbyć obaw, i zdecydować na przyjęcie chrztu (Wyznania, VIII, 29).

Nowy rok bieży

Stary rok kończy się przy dźwiękach Dies irae: Quantus tremor est futurus, quando Iudex est venturus. Nowy rok zaczyna się od Adwentu.

Od venio jest venturus. Od advenio jest Adwent. Przyjście, przybycie Pana. I nie chodzi tylko o Boże Narodzenie: I niedziela Adwentu przypomina o przyjściu ostatecznym, które nastąpi wtedy, kiedy się go nie spodziewamy (Mt 24:44).

VOCATUS ATQUE NON VOCATUS, DEUS ADERIT.


Ten, który jest, i który był, i który przychodzi (Ap 1:8)

sobota, 27 listopada 2010

Trzy kataklizmy

W Ewangelii Chrystus mówi o czasach Noego i o potopie, który przyniósł zagładę (Mt 24:38). Po grecku potop to kataklusmos – i stąd jest nasz ‘kataklizm’.

W 14-wiecznym walijskim manuskrypcie, znanym jako Księga Taliesina, znaleźć można długi (249 wersów) poemat Cad Goddau (Kat Godeu w ortografii manuskryptu). Jest on znany przede wszystkim z opisu bitwy drzew, zaklętych przez Gwydiona, o czym opowiada Taliesin.

Ale wspomina on też trzy kataklizmy – jak to określiła Marged Haycock, której zawdzięczamy doskonałe wydanie fragmentów Księgi Taliesina – które wpisują się w ewangeliczną zapowiedź przyjścia Syna Człowieczego, porównaną w swej nagłości do potopu. Taliesin wymienia: Potop, Ukrzyżowanie, Sąd Ostateczny. Między pierwszym kataklizmem, który przyniósł zagładę niemal całej ludzkości, a ostatnim, który będzie końcem świata, stoi Krzyż. Kiedy umierał na nim Jezus, zaćmiło się słońce, zatrzęsła ziemia, i całe stworzenie wołało z bólu, jak czytamy w antyfonie Dum Fabricator mundi. To był kataklizm, który wstrząsnął całym światem: śmierć Boga, który stał się człowiekiem. Ten kataklizm jest jednak ocaleniem i dla tych, którzy w pierwszym zginęli (cf. 1 P 3:19-20), i dla tych, którzy doświadczą – żywi czy już umarli – ostatniego. Czyli – dla nas wszystkich.

Z Watykanu

Novum w Watykanie: dzisiejsze nieszpory, rozpoczynające nowy rok liturgiczny, Benedykt XVI będzie sprawował wobec wystawionego Najświętszego Sakramentu. Z tego, co pamiętam, nigdy tak dotąd nie było. Owszem, bywała krótka adoracja po nieszporach 31 XII, i błogosławieństwo. Tym razem zaś całe nieszpory będą wobec Sanctissimum. Piękne.

Ecce nomen Domini venit de longinquo, et claritas eius replet orbem terrarum (ant. ad Magnificat)

Wszystko się dziwnie plecie na tym tu biednym świecie...

11 XI zaprezentowano w Watykanie posynodalną adhortację Benedykta XVI Verbum Domini. Jest ona podsumowaniem XII Zgromadzenia Zwyczajnego Synodu Biskupów obradującego w dniach 5-26 października 2008 r., którego temat brzmiał: „Słowo Boże w życiu i misji Kościoła”.

Co ciekawe, ta publikacja zbiegła się z najazdem Hunów oraz idiotycznymi wypowiedziami nt. Pisma świętego na liturgia.pl, gdzie był mój stary blog. Przypadek...

Papież pisze: Realistą jest ten, kto w Słowie Bożym rozpoznaje fundament wszystkiego. I dalej, o egzegezie: Łączenie dwóch poziomów pracy nad interpretacją Pisma Świętego zakłada ostatecznie harmonię między wiarą i rozumem. Z jednej strony potrzebna jest wiara, która zachowując właściwą relację z prawym rozumem, nie przerodzi się nigdy w fideizm, który sprzyjałby fundamentalistycznej lekturze Pisma Świętego. Z drugiej strony potrzebny jest rozum, który badając obecne w Biblii elementy historyczne, będzie otwarty i nie odrzuci a priori wszystkiego, co przekracza jego miarę. O tych dwóch poziomach sam pisałem, i cieszę się, że Benedykt zwraca na to uwagę. Potrzebne jest badanie tekstu, ze wszystkimi jego uwarunkowaniami historycznymi (i materialnymi), aby na nim mogła budować teologia. Dwa poziomy, które są różne, ale nie przeciwstawne. Dziwi mnie, że inteligentni ponoć ludzie nie potrafią tego zrozumieć.

I może nie jest też przypadkiem to, że w tym samym czasie zaproponowano mi pisanie filologicznych komentarzy do nowotestamentalnych czytań niedzielnych. Mam nadzieję, że ten projekt wystartuje jutro.

Żywe jest Słowo Boże i skuteczne (Hbr 4:12).

środa, 24 listopada 2010

Nie rozumiem

Studentka, kiedy przesłałem jej materiały na zajęcia, odpisała: Dziękuję. Dostała coś, co się jej należy, przecież moim obowiązkiem jest dostarczyć materiały do zajęć. Nie musiałaby, właściwie, dziękować. A jednak – podziękowała.

Inni z kolei, dla których robię coś na ich wyraźną prośbę, poświęcając mój czas, podziękować  nie potrafią. A przecież dostają coś, co niekoniecznie im się należy, co nie wynika z moich obowiązków czy zobowiązań wobec nich, ale jedynie z mojej dobrej woli.

Dziwne.

wtorek, 23 listopada 2010

Trochę przyjemności

O tu, Deus maiestatis,
alme candor Trinitatis,
nos coniunge cum beatis.


Taka doksologia pojawia się w hymnach, utworzonych z sekwencji Dies irae, w ostatnim tygodniu roku. Zawsze mnie w nich zachwyca słowo candor. W łacinie ten rzeczownik do różnych rzeczy się odnosi, może oznaczać i biel cery, i biel wełny, i białko jajka. Ale ma też znaczenie – i w takim właśnie użyty jest tutaj – jasnego blasku, świetlistości, odnosić się może do blasku nieba czy ciał niebieskich. Cyceron pisze w „De natura deorum”, że candor słońca jest wspanialszy niż blask jakiegokolwiek ognia. Owidiusz podziwia w „Metamorfozach” candor Drogi Mlecznej. A tu mamy to słowo użyte na oznaczenie blasku samego Boga, samej Trójcy.

Trudno to wyrazić, może nie dla każdego jest to zrozumiałe, chociaż już pisywałem o tego rodzaju doznaniach: słowo candor sprawia mi niesamowitą przyjemność samym swoim brzmieniem – i wyglądem, gdy zapisane. Tak jak Tolkien pisał, że przyjemność lingwistyczną dają mu niektóre słowa (słynne cellar door)... Dla mnie jednym z takich słów jest właśnie candor.

W polskim przekładzie (chociaż trzeba by mówić raczej o parafrazie) doksologii ów blask zupełnie zniknął (Boże w Trójcy wywyższony, / bądź na wieki pochwalony), ale, mimo to, jest piękna: ostatni wers – nos coniunge cum beatis, połącz nas ze świętymi – zastąpiono: przywróć grzesznym raj stracony. I właśnie ten raj stracony bardzo mi się podoba, przywodzi na myśl Miltona. W sam raz na tę porę roku.

niedziela, 21 listopada 2010

Trony domu Dawida

W uroczystość Chrystusa Króla pojawia się w liturgii, w szczególny sposób, Jego królewski przodek, Dawid. Wspominamy w I nieszporach słowa anioła o Chrystusie, skierowane do Maryi: Pan Bóg da mu tron Jego ojca, Dawida, i będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego królestwu nie będzie końca, alleluja (ant. do Magnificat). W śpiewie przed Ewangelią pojawiają się wersety z Ewangelii św. Marka, słowa tłumy, który witał Jezusa w Niedzielę Palmową w bramach miasta Dawidowego, Jeruzalem: Błogosławiony, który przybywa w imię Pańskie, błogosławione królestwo ojca naszego, Dawida, które nadchodzi! (Mk 11:9.10).

To ostatnia niedziela liturgicznego roku. W pewien sposób jest już zapowiedzią Adwentu, zapowiedzią nadejścia Królestwa. W płynny sposób koniec roku przechodzi w jego początek: niektóre antyfony z dnia dzisiejszego pojawiają się też w liturgii adwentowej.

Dominus iudex noster, Dominus legifer noster, Dominus rex noster; ipse salvabit nos. Tak modli się Kościół dzisiaj w modlitwie przedpołudniowej, tak też modlić się będzie w II niedzielę Adwentu, w nieszporach.

Super solium David, et super regnum eius sedebit in aeternum, alleluia. Ta zaś antyfona z dzisiejszych nieszporów, którą bardzo lubię, w drugą środę Adwentu jest antyfoną do Benedictus (kiedyś już o niej pisałem).

O byciu filologiem (i)

Filolog (greckie philologos – miłośnik słowa) to obecnie gatunek zagrożony, wymierający. Pomyślałem, że warto od czasu do czasu napisać coś właśnie o byciu filologiem, i to powołując się na mądrzejszych ode mnie filologów, których darzę wielkim szacunkiem, i których postrzegam jako – niedościgły! – wzór.

Na początek Roberta Frank:

For a philologist, even a small word can mask a shaft so bottomless that probes dropped into it produce no more than an echo.

sobota, 20 listopada 2010

Powiedz mi, co wiesz, a powiem ci, kim jesteś

Czasami ludzie mówią, że mam dużą wiedzę. Świetny sposób na rozśmieszanie mnie, gorzej, że niewielu daje się wyprowadzić z błędu. Wiedza moja jest bowiem bardzo skromna, mniej nawet niż przeciętna, i z każdym dniem tylko coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę.

Czytałem ostatnio obituarium Henry’ego Bradleya (1845-1923), wielkiego filologa (jednego z największych, nie waham się tak go nazwać),  współtwórcy – drugiego wydawcy, czy właściwie szefa – Oxford English Dictionary. Bradley był samoukiem – krótko chodził do, powiedzielibyśmy dzisiaj, szkoły podstawowej, na uniwersytecie nigdy nie studiował. Zajrzyjmy jednak do zeszytów, jakie prowadził w wieku 14 lat, i zobaczmy, co można w nich znaleźć: historia Rzymu, lista słów typowych dla Pięcioksięgu i Izajasza, czasownik ‘być’ po arabsku, pismo klinowe, semityzmy w Nowym Testamencie, zasady metryki łacińskiej i hebrajskiego akcentowania, fragment Ajschylosowego „Prometeusza” w przekładzie, słówka do Homera, Wergiliusza i Salustiusza... A to dopiero początek, jeszcze przed staro- i średnioangielskim, i całą resztą. W czasie wolnym od pracy nad OED, pisał artykuły o krytyce tekstu hebrajskiego Starego Testamentu, inskrypcjach greckich, filologii celtyckiej, językach skandynawskich, języku i literaturze łacińskiej i anglo-łacińskiej, literaturze staro- i średnioangielskiej...

Do tego jako jeden z pierwszych zajmował się naukowo etymologią nazw geograficznych. Bezlitośnie krytykował amatorskie podejście do tych studiów, co przysporzyło mu wielu wrogów: dostawał nawet listy z pogróżkami. Z rozbawieniem pokazywał znajomym jeden z nich, zdumiony, ile wściekłości wywołać może zwykłe, czysto filologiczne stwierdzenie dotyczące prawidłowej etymologii.

Niezwykła postać. Takich jak on było jeszcze, w początkach 20. wieku, kilku, żeby wspomnieć chociażby Josepha Wrighta, też samouka, W.W. Skeata, W.P. Kera, sir Williama Craigie czy Arthura S. Napiera... ONI naprawdę mieli DUŻĄ wiedzę.

 Henry Bradley

Sub luna vivimus

[W]e englysshe men ben borne vnder the domynacyon of the mone, whiche is neuer stedfaste but euer wauerynge. (William Caxton, w swoim Prologue to Eneydos [1490]).

piątek, 19 listopada 2010

Boży wilk

Jutro, 20 XI, wspominamy króla-męczennika, św. Edmunda, o którym już kiedyś pisałem. W zbiorze hymnów z Durham znajduje się taki oto piękny hymn ku jego czci, przeznaczony na nocne oficjum:

Laurea regni redimitus olim
rex Eadmundus, decus orbis huius,
nunc suis adsit famulis, precamur
supplici voto.


Hac die caeli fruitur secretis,
qua triumphalem meruit coronam
nactus ex Dani gladiis tyranni
sanguine palmam,

cuius exsectum caput ore prono
trux lupus fovit famulatus illi,
donec ad notum rediit cadaver
vulneris expers.


Unde, rex martyr, tibi, magnus heres,
integer membris maculaeque purus,
fungeris digno meritis honore
talibus hymnis.

Sit honor Patri iugis et perennis,
qui tuos signis decorat triumphos,
cuius obtentu pius ipse parcat
trinus et unus. Amen.


W trzeciej strofie pojawia się wilk, który strzegł odciętej głowy świętego. Ciekawe, wilk, na ogół kojarzony z mrokiem, z diabłem, ze złem, tutaj okazuje się być zwierzęciem opatrznościowym. Jeszcze bardziej ciekawe, że wilk był też związany z Odinem, podobnie jak kruki: a kruk z kolei pojawia się w sztuce przy innym świętym królu-męczenniku, Oswaldzie. Może to jakieś ślady germańskiego ideału wojownika, który trafia do Walhalli, wezwany przez Odina?


Jaźń wiernych

Biedni są tzw. przeciętni wierni: muszą nieustannie zmieniać się z idiotów w geniuszy, i z geniuszy w idiotów.

Z jednej bowiem strony przyjmuje się, że doskonale obeznani są z liturgią: wiedzą, dlaczego w modlitwie zwracać się należy na Wschód, rozumieją sens klęczenia i przyjmowania Komunii św. do ust, orientują się dobrze w liturgicznych okresach, wiedzą, jak i kiedy się pochylić czy przyklęknąć... Po prostu świadomi, prawdziwie wierzący katolicy, którzy od liturgii ziemskiej przejdą gładko do liturgii niebieskiej.

Z drugiej zaś strony przyjmuje się, że żyją w głębokiej nieświadomości liturgicznej: mogą pomylić kapłana z posługującymi, nie mają pojęcia, że msza jest ofiarą Chrystusa, zupełnie nie rozumieją biblijnych czytań... Po prostu motłoch, który nie ma zielonego pojęcia o życiu Kościoła, i skończy w piekle.

Ciężkie jest życie wiernego...

środa, 17 listopada 2010

Zaproszenie do ogrodu rozkoszy

Do łotra, który umierał obok Niego na krzyżu, Chrystus mówi: Dziś ze Mną będziesz w raju (Łk 23:43).

Skupiać się można na raju, wyobrażać sobie piękny ogród, pełen zieleni, kwiatów, owoców, rajskich ptaków... Greckie słowo paradeisos, oznaczające raj, pochodzi najpewniej z perskiego, i było określeniem ogrodu czy parku.

Warto jednak zauważyć pierwszą część tego, wypowiedzianego przez Jezusa, zdania: Będziesz ze Mną.

Kiedy Jezus wybierał apostołów, wybrał ich, aby z Nim byli (Mk 3:14). Kiedy Paweł pisał o swoim pragnieniu odejścia z tego świata, pisał, że chce być z Chrystusem, bo to o coś bardzo dobrego (Flp 1:23).

Raj jest niczym bez Niego. On jest w centrum.

Niedawno dostałem esemes: Nie patrz pod nogi, patrz na Niego. Tak jak wtedy, kiedy Piotr chciał chodzić po wodzie, prosił: Panie, każ mi przyjść do siebie! (Mt 14:28). Nie chodziło o samo chodzenie po wodzie, ale o kierunek, o zwrócenie się ku Osobie. Tak samo tutaj: nie chodzi o raj sam w sobie, ale o bycie z Tym, kto w nim mieszka.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Kuon, canis, ci, hunds, hound...

A wszystko od tego samego przodka: *k(u)wōn. Czyli – pies.

Jakiś czas temu napisał do mnie z Krakowa jeden z moich byłych uczniów, Andrzej, z ostatniego nowicjatu. Po sakramentalnym pytaniu o obecny nowicjat napisał: Jak Piesek, bo też mam Psa, to wiadomo „psiarze” mają trochę odchył w bok, np. z Piotrkiem Powąską potrafimy gadać tylko o naszych Psach ;]

(Zwracam uwagę na wielkie litery – tak jest w oryginale!) Taka bowiem jest prawda, że psiarze gadają głównie o psach... (Aczkolwiek mam nadzieję, że wymienieni wyżej bracia gadają nie tylko o swoich Psach; w końcu jest jeszcze łacina, etyka, ciastka, teologia moralna, wstęp do Pisma św., etc.)

Wprawdzie w Piśmie pies nie cieszy się najlepszą sławą – chociaż to właśnie psy są łaskawymi, jak mówił ks. Twardowski, towarzyszami żebraka Łazarza, który trafił prosto na łono Abrahama – jednak trudno sobie wyobrazić ludzkie życie bez tych zwierząt. Co więcej, pozwalają one tworzyć pewną tajemną wspólnotę – właśnie psiarzy. Ludzie, którzy wydają się sobie obcy, potrafią nagle niesłychanie się ożywić i zacząć rozmawiać, kiedy okazuje się, że są psiarzami. Śp. prof. Świderkówna była kiedyś w gościnie u arcybiskupa Muszyńskiego w Gnieźnie. Gościna trwała dosyć długo, całe wakacje właściwie, i pani profesor zaprzyjaźniła się wielce z arcybiskupim psem, Axelem. Byłem wtedy w szpitalu, i w listach od p. Świderkówny zawsze znajdowałem jakąś wzmiankę o Axelu, a czasami rozmawialiśmy o nim przez telefon – dzwoniło się wtedy z automatu na korytarzu, na żetony, w które zaopatrywali mnie odwiedzający znajomi. Pewnego razu na obiedzie był w pałacu arcybiskupim ówczesny biskup pomocniczy gnieźnieński, Stanisław Gądecki. Początkowo, jak opowiadała pani profesor, zachowywał dystans – aż do momentu, kiedy okazało się, że ma psa. Wtedy dystans zniknął w mgnieniu oka, zaczęła się rozmowa, opowiadanie o zwyczajach psa, etc.  Pani Świderkówna nie miała już wtedy własnego psa, wiek nie pozwalał jej na opiekę nad zwierzakiem, ale zawsze chętnie opowiadała o swoich dawnych przyjaciołach. Pamiętam, jak kiedyś rozmawialiśmy przez telefon, kiedy nagle moja Nessa zaczęła szczekać. O, twoja pani się odzywa, powiedziała pani profesor.

A ja się zawsze cieszę, że wśród Domini canes canum amatores.

 Nessa i książki

Nessa i Phoebe

sobota, 13 listopada 2010

Daur, duru, thura, fores, drws...

Głos z przeszłości

Przeglądając to, co zostało mi po starym domu, znalazłem taki wpis, zdaje się, że jednego z moich dawnych dominikańskich uczniów, ukrytego pod pseudonimem:

[...] pana wpisy są najciekawsze, szczerze mówiąc zawsze czekam na kolejne, bo dają mi dużo do myślenia, pokazują rzeczy na które nie zwróciłem uwagi, choć miałem z nimi styczność. Nie piszę tego, żeby tylko powiedzieć komplement, ale dlatego, żeby pan wiedział, że to co powiedział pański przyjaciel, według mnie, jest zaletą tego blogu. Proszę pisać dalej. (Mainchin, 2008-12-27, 18:39)

Przez cały czas pisania blogu na liturgia.pl zastanawiałem się, czy moje pisanie ma sens. Nie, nie piszę tego z fałszywej skromności. Owszem, lubiłem pisać, czasami nawet wydawało mi się, że piszę ciekawie, ale nigdy nie byłem pewny, czy to pisanie czemuś służy, czy czytelnikom się podoba, pomaga im – wszak aut prodesse aut delectare debeo. Zawsze się cieszyłem, kiedy dochodziły do mnie, niespodziewane często, głosy od czytelników, którzy dziękowali mi za moje pisanie: moi studenci i studentki, kore, Asteroessa, dominikanie, z którymi współpracowałem... Zaskakiwało mnie to, ale jednocześnie dawało radość i,  swego rodzaju, dumę.

Proszę pisać dalej. Po raz kolejny zastanawiam się, czy to pisanie ma sens. Forum, na którym pisałem poprzednio, bardzo się zmieniło – moje opinie wyraziłem w 500. wpisie po staroangielsku: uncuðe and ofermode men comon, and se stede in interrete is awend. Najazd Hunów. Wydaje mi się, że redakcja zaczęła współpracować ze środowiskiem, które jest mi całkowicie obce ideowo i kulturowo, i widziałem stopniowe zmiany: niektórzy odeszli, zamilkli, przestali pisać; komentarze, które zaczęły się pojawiać, sugerowały, że ci, którzy do tej pory wypowiadali się na liturgicznym forum, błądzą, niczego nie wiedzą, nie są w stanie prowadzić dyskusji na odpowiednim poziomie. To było coraz mniej przyjemne. Co do mnie, to prawda, jestem szowinistycznym filologiem, i dyskusji pozafilologicznych prowadzić nie umiem. Dla mnie język i tekst pozostaną zawsze najważniejsze.

Poza tym, patrzenie z góry na innych, ocenianie ich wiary, postępowania, życia z Bogiem i w Bogu... Któż z nas ma do tego prawo? Tymczasem pojawili się jedyni sprawiedliwi, przekonani o własnej doskonałości, gotowi potępić wszystkich, którzy myślą inaczej niż oni, którzy szukają, którzy czasami błądzą po omacku. Nie – dla takich nie ma litości, jest tylko pogarda.

Przypomina mi się wypowiedź kard. Ratzingera, z wywiadu „Sól ziemi”:

Lektura teologiczna sama z siebie nie czyni człowieka lepszym. Może się do tego w pewnej mierze przyczyniać, gdy człowiek nie tylko uprawia ją jako teorię, lecz stara się dzięki niej lepiej zrozumieć siebie, ludzi, cały świat, a potem przyswoić ją sobie jako formę życia. Sama w sobie, teologia jest wszakże przede wszystkim zajęciem intelektualnym, zwłaszcza gdy uprawia się ją z naukową ścisłością i powagą. Teologia może wpływać na postawę człowieka, ale – jako taka – nie musi czynić go lepszym.

Obawiam się, że większości uprawiających teologię z naukową ścisłością i powagą, nie czyni ona lepszymi. Raczej zamyka ich na innych. Lepiej zrozumieć ludzi bez współ-czucia się nie da.

piątek, 12 listopada 2010

Ze starego domu, czyli dwa listy, jeden Jerzy i dwóch Marcinów

Jakiś czas temu dostałem list od mojego nauczyciela, pana Jerzego Mańkowskiego. Wczoraj z kolei napisał do mnie mój uczeń, Martinus, Germaniae apostolus. Ponieważ obaj są w jakiś szczególny sposób obecni w moim życiu, nazwijmy je filologicznym, chciałbym napisać i o panu Mańkowskim, i o Marcinie.

Dr Jerzy Mańkowski uczył mnie greki, literatury greckiej, prowadził proseminarium i wreszcie zajęcia na temat dramatu Sofoklesa „Ajas”. W czasie moich czteroletnich studiów w Instytucie Filologii Klasycznej z nim miałem, licząc godzinowo, najwięcej zajęć.

Poznałem go jeszcze w liceum, przychodził do nas z wykładami o Homerze. Niesamowita była jego żywiołowość i poczucie humoru, zwracanie uwagi na rozmaite szczegóły – wciąż pamiętam uwagę o żurawiach czy o pokrewieństwie łacińskich fides i foedus. Na uniwersytecie trafiłem – i Bogu za to dziękuję! – na prowadzone przez niego zajęcia z praktycznej nauki języka greckiego, 4 z 6 godzin tygodniowo (2 godziny były z inną osobą). Na początku byłem przerażony – zaczynałem studia od 2. roku, i musiałem sporo z greki nadrobić – w szkole dużo nie zrobiliśmy, przy 2 tylko godzinach w tygodniu. Te zajęcia były niesamowite. Pan Mańkowski przychodził zawsze ze słownikiem grecko-włoskim, i przy tłumaczeniu, kiedy trafiliśmy na jakieś słowo, którego znaczenia nie byliśmy pewni, mówił: Zaraz zobaczymy, co nam ten włoski Liddell-Scott podaje. Mam ciągle zeszyt, z wypisanymi fragmentami z Eurypidesa, w których pojawiały się czasowniki II koniugacji – pan Mańkowski bowiem nie używał żadnego podręcznika, przynosił teksty oryginalne. Wiem, że na 1. roku przynosił studentom swego rodzaju wypisy – ręcznie pisane zdania, wybrane z różnych tekstów greckich, na których uczyli się tłumaczenia. (Czasy przedkomputerowe były; owszem, w Instytucie były maszyny do pisania z grecką czcionką, ale dosyć niewygodne w użyciu.) Jego żywiołowość i dobry humor były niesamowite. Zajęcia były w środy, popołudniami, najpierw 2 godziny literatury, potem 2 godziny greki – o 17. wszyscy byliśmy już zmęczeni, ale pan Mańkowski nigdy nie tracił tej właśnie niesłychanej żywiołowości. Potrafił mówić o jednym słowie z niesłychanym zapałem przez kilkanaście minut, rzucając przykładami, a wszystko to w niezwykle przystępny sposób, bez niepotrzebnego ‘naukawego’ żargonu. Czasami wychodziliśmy już z zajęć, a pan Mańkowski łapał kogoś i z przejęciem mówił np., że bebeke u tragików często oznacza po prostu, że ktoś umarł. Pamiętam też jedną z jego uwag, dotyczącą którejś odmiany: Jak się ktoś tego, proszę państwa, teraz wyuczy, to wyuczy się już na zawsze, będzie pamiętał. I to jest prawda, którą powtarzam moim także uczniom.

Zajęcia z literatury greckiej były równie niesamowite. Mogę śmiało powiedzieć, że jeśli rozumiem coś z „Iliady”, to tylko dzięki tym zajęciom. To są mało znane rzeczy, pan Mańkowski jest człowiekiem niebywale skromnym i, w pewnym sensie, będącym w cieniu, dlatego tym bardziej chcę napisać o jego – nie waham się tak powiedzieć – odkryciach. Zwrócenie uwagi na przypowieść o Ate i Litaj, będącą sercem „Iliady”, powiązanie, jakże niezwykle filologiczne, Patroklosa i Kleopatry, z księgi IX: to coś niezwykłego. Tak samo było z późniejszą lekturą Ajschylosa: zastanawianie się nad macierzyństwem i ojcostwem w „Eumenidach” (z całą grą słów i obrazów rolniczych), nad zadziwiającym obrazem Dzeusa, którego myśl staje się rzeczywistością, patrzenie na Prometeusza... Na 3. roku, na proseminarium, zajmowaliśmy się najpierw przymiotnikiem spoudaios, zmiennością jego znaczeń w różnych epokach i u różnych autorów. Wróciliśmy potem do „Iliady”; nie znałem wtedy książek M.L. Westa, i to od pana Mańkowskiego dowiedziałem się o powiązaniach kultury i literatury greckiej z Bliskim Wschodem. Pamiętam, że przygotowywałem fragment z I księgi, o wróżbicie Kalchasie, i to przejęcie, które do dziś mi się udziela, przy słowach hos ede ta t’eonta ta t’essomena pro t’eonta, znał to, co jest, to, co będzie, i to, co było przed tym, co jest. Pan Mańkowski kazał też sięgnąć do Biblii, aby znaleźć paralele 'wieszczbiarskie'. Później dowiedziałem się, że postać wieszczka – mantis – to temat, który pana Mańkowskiego szczególnie interesował. Wreszcie, lektura „Ajasa”, zajęcia, które pan Mańkowski prowadził wspólnie z prof. Axerem: patrzyliśmy więc i w sam tekst, rozważając kolejno wszystkie 'mowy' bohaterów, i samobójstwo Ajasa, i zastanawialiśmy się nad tym, jak mogła być ta sztuka odgrywana w Atenach (a jest w niej pewien problem, właśnie ze sceną związany...)

Greka to jednak nie wszystko. Rozpiętość zainteresowań pana Mańkowskiego jest imponująca, w skrócie można powiedzieć: od Homera do Dantyszka. Zajmował się nie tylko greckim dramatem, ale i literaturą polsko-łacińską, prowadził zajęcia z Horacego – niesamowicie dokładne patrzenie na słowa i ich znaczenie (żałuję, że z tych zajęć zrezygnowałem...) Pamiętam, że jeździł do Hiszpanii, właśnie w związku z edycją dzieł Dantyszka, i przywiózł nam stamtąd czekoladki, którymi poczęstował nas na początku zajęć. Ta niesamowita radość, jaka promieniała z jego twarzy, kiedy uczył, i kiedy sam się uczył: potrafił nagle wykrzyknąć na zajęciach: O, tego nie wiedziałem, dziękuję panu! O, jak dobrze, że pani nam to powiedziała!

Mogę śmiało powiedzieć, że nie byłbym filologiem, gdyby nie pan Mańkowski. Oczywiście, miałem też innych wykładowców, równie wiele zawdzięczam najdroższej śp. prof. Świderkównie (która jednak, mimo iż filolog,  nie była pracownikiem Instytutu Filologii Klasycznej, za co zresztą Bogu dziękowała; długa to historia...) W Instytucie, z ręką na sercu mogę powiedzieć, najwięcej zawdzięczam panu Mańkowskiemu.

O Marcinie będzie trochę mniej, chociażby dlatego, że jest młodszy ;-) Zacząłem go uczyć w warszawskim kolegium dominikanów w 2003 roku. Przez pół roku greka dla braci była obowiązkowa, na drugim roku można ją było wybrać jako jeden z lektoratów. Z tego rocznika kilku zapaleńców się znalazło, Marcin między nimi – i to najzdolniejszy, i najbardziej pracowity, a jednocześnie najbardziej cichy. W pewnym sensie, podobnie jak pan Mańkowski, pozostawał w cieniu. Jeszcze jedną cechę z nim dzielił: tę niesłychaną, żywiołową radość z odkrywania czegoś. Przed zakonem, Marcin był farmaceutą, i, jak sugerował o. Andrzej, rektor warszawskiego kolegium, z tego względu był niesamowicie dokładny i sumienny. Pamiętam okrzyk Marcina, kiedy podawałem wśród wyjątków deklinacji III hepas, wątroba: No tak, przecież heparyna...! Cieszyła mnie ta zdolność do skojarzeń, niebywale ułatwiająca naukę greki. Po półtora roku nauki Marcin zasugerował, żeby zorganizować „wakacyjny obóz naukowy grecki”, bracia się zgodzili, i tak we wrześniu 2004 czytaliśmy Septuagintę, oglądaliśmy wazy i rozmawialiśmy o literaturze greckiej. To wtedy właśnie, na moją prośbę, pan Mańkowski mówił im o Homerze – i wiem z rozmów, że niektórzy z nich do tej pory żywo pamiętają to wydarzenie.

Swoją pracę magisterską Marcin pisał o św. Maksymie Wyznawcy. Prosił mnie o sprawdzenie i ew. poprawienie tłumaczenia greckiego tekstu, z którym sobie świetnie poradził. Ta praca, z tego, co mi wiadomo, zdobyła specjalne wyróżnienie rektora PAT.

Po święceniach, Marcin trafił do Monachium, jako duszpasterz. Wiem, że było mu, z różnych przyczyn, trudno. Teraz jest w szwajcarskim Fryburgu, i przygotowuje się do doktoratu. Myśli o Orygenesie. Jestem pewien, że będzie to doskonała praca.

Jeszcze jedno wspomnienie o Marcinie: w trakcie owego obozu naukowego byliśmy u św. Marcina na Piwnej na Akatyście, w święto Matki Bożej Pocieszenia. Po liturgii, siostry zaprosiły nas na poczęstunek; mnóstwo ciasta tam było, więc siostry zaproponowały, żeby bracia wzięli trochę ze sobą. Marcin zajął się sumiennie za pakowanie w serwetki, a ówczesna przełożona klasztoru na Piwnej z zachwytem zawołała: Ach, to pewnie ekonom klasztoru, tak dokładnie to robi!

Napisałem o panu Jerzym i o Marcinie – ja stoję między nimi. Widzę siebie tylko jako prosty przekaźnik: to, czego dowiedziałem się od pana Mańkowskiego, przekazałem, najlepiej jak umiałem, Marcinowi, który teraz idzie z tym dalej. Można powiedzieć, że gdyby nie pan Mańkowski, Marcin nie pisałby pracy o Maksymie, nie przymierzał się do Orygenesa. Nie byłoby tego łańcucha, w którym jestem najmniej znaczącym ogniwem.

Jestem doliną między dwiema górami.