Miałem przedwczoraj trochę czasu, więc postanowiłem obejrzeć w telewizji serial Wikingowie. Obejrzałem kawałek i uznałem, że to strata czasu, z powodu zupełnego lekceważenia realiów historycznych.
Ot, chociażby scena chrztu. Biskup wygłasza najpierw egzorcyzm, potem mówi: Namaszczam cię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego (polski lektor przeczytał 'chrzczę' zamiast 'namaszczam') i dotyka czoła oraz ramion wikinga. Tylko dotyka, robi kropki krzyżmem, nie znaki krzyża. Potem jeden raz, bez słowa, zanurza go w wodzie. Chrzest gotowy! Tyle że bez formuły chrzcielnej, bez potrójnego zanurzenia.
Dalej, dlaczego Ragnar, wiking z Norwegii, idzie do Uppsali, znajdującej się na terenie Szwecji? Z tego, co pamiętam z Adama z Bremy, to nie było jakieś międzynarodowe sanktuarium. Ale przyznaję, to tylko moja wątpliwość, może w jakichś nieznanych mi źródłach co innego podają. Może chodzi o szwedzkie pochodzenie Ragnara, jak podają legendy?
Zdumiewa liczba świec w 'komnacie' Lagerthy. Aż się przypomina cytat z polskiego filmu: Marian! Tu jest jakby luksusowo.
Wreszcie, kwestie językowe. Wikingowie i Anglosasi w tamtych czasach rozumieli się, mniej więcej, i trochę dziwna się wydaje scena na angielskim dworze, gdzie do króla Ragnar mówi w innym języku niż do swoich ludzi. Nawet jeśli z jakichś powodów nauczył się northumbryjskiego dialektu, to musiał być świadomy faktu, że Ælla i jego ludzie zrozumieją wikingów rozmawiających między sobą.
Szkoda oglądania, takie 'szczegóły' skutecznie je obrzydzają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz