Kiedy chodziłem do liceum, zorganizowano kiedyś w szkole kiermasz książek. Nasza łacinniczka wskazała nam na półce Eneidę, w wydaniu PIW-owskim, oprawną w zielone płótno, i powiedziała, że to dobry przekład, bo Zygmunta Kubiaka. Był grudzień, wybłagałem więc rodziców, aby mi kupili tę książkę pod choinkę. Pamiętam dotyk płótna i kartki z grubego, sztywnego papieru, i wstęp Kubiaka, o fontannie w formie stateczku...
Kilka lat temu pożyczyłem tę Eneidę dominikańskiemu nowicjatowi, bracia byli zainteresowani historią Eneasza i Dydony. I, niestety, książki już nie odzyskałem, przepadła. Czy któryś z braci wziął ją ze sobą przypadkiem do Krakowa? Czy może sprzedano ją do antykwariatu, bo i taka wersja obiła mi się o uszy? Smutno mi, bo książka pełna była wspomnień z czasów młodości, z początków uczenia się łaciny, pełna uroku mitycznego świata. To już nie wróci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz