W czasie wakacji bywam na mszy w kościele parafialnym i spotykam regularnie panią, którą pamiętam sprzed trzydziestu lat, wyglądającą właściwie tak samo jak trzydzieści lat temu. Ta sama fryzura, co do włosa, w tym samym kolorze, ten sam makijaż. Może rysy twarzy jakby trochę zgrubiały. Wygląda trochę jak widmo, trochę jak przykurzony manekin.
Nazywano ją, niesłusznie zresztą, doktorową. Niesłusznie, bo nie była (z tego, co wiem) żoną doktora, ale sama była lekarzem, bardzo zresztą dobrym i chętnym do pomocy, pamiętam, że wypisywała recepty, kiedy ktoś potrzebował, troszczyła się o serca ojców T. i S. Wtedy wyglądała naprawdę pięknie, pamiętam jej oczy i rzęsy, jej spojrzenie, kiedy przyjmowała Komunię, spojrzenie na Ciało Chrystusa.
Teraz wygląda nieco przerażająco, jakby zatrzymana w czasie, a jednak czasowi poddana. Mam nadzieję, że nie skończy w stylu Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej, która za życia wyglądała jak upudrowane i umalowane (tonami kosmetyków) zwłoki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz