W niejednym już kościele chleb jadłem i muszę powiedzieć, że, jak dla mnie, w 99% kobiety nie nadają się na organistki. Przede wszystkim dlatego, że nie potrafią śpiewać do organów, ich głosy zupełnie nie pasują do tego czcigodnego instrumentu, a wszelkie wysiłki kończą się śpiewaniem w stylu, który nazywam stylem Elizy. Tu muszę wyjaśnić, a może przypomnieć, kimże była owa Eliza, zwana też Elżbietą. Otóż była to kobieta regularnie uczęszczająca do jednego z warszawskich kościołów, obdarzona zdumiewającą skalą głosu. Na nabożeństwach majowych śpiewała jedno wezwanie z litanii sopranem przechodzącym w alt, potem baryton, i znowu sopran, a czasami może i wyżej. Kiedyś siedziała kilka ławek przede mną, a obok mnie usiadło starsze małżeństwo. W pewnym momencie, kiedy wznosiło się do góry wielce rozbudowane głosowo módl się za nami Elizy, starszy pan powiedział do żony: Boże, jak ta baba fałszuje! Od tamtej chwili, za każdym razem, kiedy zobaczyłem w ławkach przed sobą Elizę (zwaną też Elżbietą), musiałem chować się pod ławkę, dusząc się ze śmiechu (Boże, zmiłuj się nade mną, nędznym!). I o niej myślę, kiedy słyszę zawodzenia, dudnienia i burczenia 99% organistek w kościołach. Co te kobiety robią ze swoimi gardłami, strach pomyśleć. A co robią z mikrofonami, też jest przerażające.
Został 1%, a są to organistki związane z franciszkankami służebnicami Krzyża. Potrafią jakoś dopasować się do organów i dysonansów nie tworzą, może dlatego, że nie śpiewają z wysokości chóru? Nie wiem, a może po prostu mają dobre głosy, potrafią dobrze śpiewać i odpowiednio do tego grać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz