poniedziałek, 2 stycznia 2017

Czajnik

Czajnik się rozwalił, odpadł uchwyt. Nie mam zamiaru iść za sugestią ojca i bawić się w wiercenie i nitowanie, żeby przywrócić go do użytku. Trzeba kupić nowy. A póki co, trzeba było wyjąć staroświecki czajnik radziecki (ale się zrymowało...), na prąd. Wygląda jak prawdziwy czajnik, nie jak dzbanek, i trzeba go pilnować, bo sam się nie wyłącza, kiedy woda wrze. Ileż on ma już lat... Pamiętam, jak wziąłem go w IV klasie liceum do szkoły, na klasową wigilię. To była najpełniejsza z wigilii, jakie robiliśmy w klasie co roku, bo nie tylko z ciastem, ale i z kapustą z grzybami, i z herbatą, do zrobienia której potrzebny był ów czajnik. Wtedy jeszcze czajniki elektryczne, te dzbankokształtne, były rzadkością, był chyba taki w pokoju nauczycielskim, ale nie wchodziło w grę wypożyczenie, a bieganie ze szklankami trzy piętra w dół nie wchodziło w rachubę. Dumnie oznajmiłem, że mam w domu duży czajnik elektryczny, i że mogę go przynieść. Czajnik mieści raptem nieco ponad litr wody, i pamiętam, jak Kasia D., zobaczywszy go, powiedziała z przekąsem: Mówiłeś, że ten czajnik jest duży... Ale wystarczył, dał radę, i nawet pożyczyła go inna klasa, organizująca wigilię później. Zatem czajnik jest zasłużony, licealnie i domowo także, bo już nieraz ratował herbatę, kiedy czajnik gazowy się spalił lub rozleciał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz