Ci, którzy chcą żyć liturgią, powinni patrzeć na czas z perspektywy roku liturgicznego, i początek roku widzieć w I niedzieli Adwentu, a nie 1. stycznia, kiedy w liturgii jest oktawa Narodzenia Pańskiego, nie nowy rok. Nowy Rok jako taki jest raczej smętny, ludzie się obżerają, vapide se habent, w jakichś posylwestrowych podrygach się miotają, i już myślą, że po świętach, a następnego dnia trzeba iść do pracy. Poza tym, dowiadują się o podwyżkach za wodę i gaz albo prąd, i nie wiedzą, co jeszcze ten rok przyniesie, ale oszukują się, że może jednak będzie lepszy od poprzedniego. Trochę jak Babilończycy, o których pisał prorok (Iz 47). Tymczasem, jeśli skupimy się na oktawie Narodzenia Pańskiego, usłyszymy radosne Verbum caro factum est, alleluia, alleluia, które śpiewać będziemy jeszcze przez kilka dni w nieszporach, płynnie przejdziemy w dalszą część okresu Narodzenia, w kolejne dni, uświęcone obecnością Wcielonego Słowa, które mieszka wśród nas. Skłonimy się przed pełną chwały Maryją, zawsze Dziewicą, Matką naszego Boga i Pana, i ujrzymy w Niej krzew gorejący, w którym Bóg się objawił. Pomyślimy o tidings of comfort and joy, i spokojnie ruszymy naprzód.
A księża, ci śpiewający w czasie liturgii, powinni wiedzieć, że msza to nie opera lub operetka. Chociaż może taki śpiew lepszy niż charczące jęki, jakie wydobywam z siebie na nieszporach.
Powinienem dostrzec dobrą stronę tego-co-lekceważy-liturgię: spowalnia Ojcze nasz, które organistka śpiewa (i gra) z szybkością karabinu maszynowego. I, dobry Boże, niech wreszcie zaśpiewa jakieś inne kolędy.
Sent from my tablet. We are Borg. You will be assimilated.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz