Rozpisałem się straszliwie w maju, niech mi wybaczy Najświętsza Dziewica, tyle różnych przeżyć i doświadczeń...
Marek opisuje prośbę synów Zebedeusza (Mk 10:32-45), Mateusz bardziej dyplomatycznie ją przedstawia, zrzucając winę na Zebedeuszową, która chciała synom zapewnić dobre miejsce w królestwie niebieskim. W każdym razie, Jezus odpowiada: Οὐκ οἴδατε τί αἰτεῖσθε (Mk 10:38), nie wiecie, o co prosicie. Bo prosicie, tak naprawdę, o picie mojego kielicha i o zanurzenie takie samo, jak moje, zanurzenie w cierpieniu i śmierci.
Tę Ewangelię wczoraj czytaliśmy, ale dzisiaj błysnęła mi w szczególny sposób. Patrzyłem na zdjęcia ze święceń kapłańskich, myślałem też o moich siostrach w Karmelu. Co się dzieje, kiedy biskup nakłada na diakona ręce, namaszcza go krzyżmem, wypowiada sakramentalne formuły? Co się dzieje, kiedy siostra leży krzyżem, śpiewają litanię do Wszystkich Świętych, a ona składa śluby wieczyste? Co możemy o tym wiedzieć my, którzyśmy chrzest przyjmowali jako niemowlęta, pierwszą Komunię świętą w wieku lat siedmiu czy ośmiu, bierzmowanie w wieku czternastu lat? Byliśmy wtedy zbyt nieświadomi, za mało świadomi, za głupi, żeby tak naprawdę pojąć, co się dzieje, poczuć Palec Bożej prawicy, czyli Ducha Świętego (cf. hymn Veni, Creator), na naszych czołach. Chrzest, bierzmowanie, kapłaństwo, te sakramenty zostawiają po sobie znamię, które po grecku nazywa się kharakter. Nie da się go zetrzeć ani zatrzeć, jest jak znamię wypalone rozgrzanym żelazem na krowie, zostaje na zawsze. Teraz możemy o tym rozmyślać, rozważać te sakramenty, czyli chrzest, bierzmowanie, pierwszą Komunię świętą, te tajemnice, może nawet, zgodnie z modą polskiego Kościoła, pochylać się nad nimi (ja dziękuję, zostanę przy rozważaniu). Ale to wszystko jest post eventum. Nawet jeśli pamiętamy moment przyjmowania tych trzech pierwszych sakramentów (właściwie dwóch, bo chyba jednak niemowlęctwo niewiele zostawia świadomych wspomnień), to byliśmy zbyt niedojrzali, zbyt głupi, zbyt niedouczeni, aby je naprawdę głęboko przeżyć. Dlatego zazdroszczę moim uczniom kapłanom, moim siostrom karmelitankom (chociaż one nie przyjmowały sakramentu, tylko składały śluby, ale przez nie wchodziły w bezpośredni, dotykalny kontakt z Panem), zazdroszczę im świadomego spotkania z sakramentem. Oczywiście, za kilkanaście lat, w miarę postępowania ku Chrystusowej Pełni, pewnie i oni powiedzą: Jacy byliśmy niedojrzali, kiedy nas święcili, jak mało odczuliśmy działanie Pana! Pewnie tak. Ale, póki co, są przede mną o kilkanaście kroków do przodu w doświadczaniu działania Boga.
Kiedy JHWH zobaczył, że Mojżesz podchodzi, aby popatrzyć, Bóg zawołał do niego ze środka krzewu: „Mojżeszu, Mojżeszu!” Odpowiedział: „Oto jestem”. Bóg rzekł: „Nie podchodź bliżej! Zdejmij z nóg sandały, bo ziemia, na której stoisz, jest świętym miejscem. JA JESTEM Bogiem twoich przodków, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka, Bogiem Jakuba”. Wtedy Mojżesz zakrył swoją twarz, bo bał się spojrzeć na Boga. (Wj 3:4-6)
co ci mogę powiedzieć...
OdpowiedzUsuńNaprawdę wszystko się zmienia. Kiedy mnie pytają, po co ci to było, przecież żyjesz jak żyłaś, zewnętrznie zmieniła się tylko obrączka na palcu (którą nb zdarzało mi się nosić i wcześniej, dla świętego spokoju :P albo dla... radości :) - nie potrafię odpowiedzieć inaczej: WSZYSTKO się zmieniło. Może ponad granicą waszej percepcji.
Zmieniła się tekstura, z której jestem.
No właśnie, tekstura. Trochę tak, jak po zburzeniu Angbandu, kiedy, jak napisano, "moc Valarów przeniknęła aż do głębi ziemi". I pewnie taka zmiana była przy chrzcie, ale co ja z tego mogę pamiętać :-\ I taka zmiana była, kiedy Słowo stało się ciałem, dotknęło materii, wszystko, cała tkanka wszechświata się zmieniła. Kropla przesiąkła przez całą tkaninę... Pamiętam pierwszą Komunię, recytowane za siostrą katechetką modlitwy z książeczki, typu "mój Jezu, kocham Cię, dziękuję Ci", ale ile w tym było świadomej szczerości? Pamiętam bierzmowanie, w maju, ale w swetrze, nawet już całkiem dobrze znałem liturgię, ale nie pamiętam, co czułem, czego doświadczałem. A pamiętam, jaką stułę miał niosący krzyżmo!
UsuńMojżesz, Izajasz, oni przeżyli TO świadomie, wiedzieli, że spotykają Pana.
Może potrzeba takich stopni: chrztu najczęściej w zupełnej nieświadomości, I Komunii (i spowiedzi też) prowadzonych za rączkę, jak powtarzanie za siostrą, bierzmowania na krawędzi "prawie pamiętam", żeby potem mogło być więcej i więcej? Choćby przy kolejnej Komunii, przy kolejnej spowiedzi?
OdpowiedzUsuńTy też _wiedziałeś_.
Pytanie, na ile Mojżesz, Eliasz i reszta :P przeżywali to _świadomie_. Może wiele razy było na zasadzie "Pan był, a ja nie wiedziałem". Czy to czemuś przeszkodziło?
Nie pamiętam stuły, szkoda. Chyba pamiętam moment samej pierwszej Komunii (i bierzmowania też), w warstwie fizycznego dotyku Chleba, ręki biskupa na czole(oleju nie czułam, po buzi też już nie dostałam, a mój starszy brat jeszcze oberwał...:) Pamiętam że kompletnie nie wiedziałam, co mam właściwie robić po tej Komunii. Potem jak szliśmy do domu (era sprzed samochodów) pamiętam, że na chwilę urwał mi się film :), mogę dotąd pokazać miejsce, gdzie to było - taka Cisza... Po bierzmowaniu pamiętam wielką radość bez żadnego racjonalnego powodu. Staliśmy dookoła kościoła (bierzmowali nas na zewnątrz), a mnie normalnie nosiło z tej radości.
Nie wiem, na ile to rzeczywiście była _świadomość_ spotkania Pana, na ile fajerwerki, których sama nie rozumiałam.
Na konsekracji, stara już baba, pewnie rzeczywiście _świadoma_, strasznie zestresowana :) - pamiętam, że bałam się swojej pewności. Leżałam na tym dywanie i wydawało mi się, że nie powinnam być aż tak pewna, że powinnam chociaż trochę się bać? wahać? dopiero prosić o to, co już wydawało mi się, że całkowicie mam? :) Podczas ceremonii w zasadzie nie czułam wiele :P, dominowały stres i napięcie, żeby wszystko we właściwym momencie we właściwy sposób :). Potem dopiero, po przejechaniu tych 50 km od katedry do domu - pytał mnie Michał, co teraz czuję. "Że nareszcie wszystko jest jak powinno być".
I zmęczenie.
Świadomość, że wszystko jest inaczej, przychodziła? budziła się? powoli.
Więc chyba Bóg w Swojej litości i delikatności nie pozwala, żeby to strzeliło w nas piorunem... może właśnie ma tak być - dzieje się, a my jeszcze nie wiemy?
Może i tak, musi tak być... Jak z Objawieniem, krok po kroku, kawałek po kawałku. Pamiętam, że przez Biały Tydzień byłem bardzo spokojny, żadnych kłótni w domu i szkole, jakoś tak łatwo to przychodziło. A z bierzmowania... został mi bardzo bliski patron, św. Berard, pierwszy męczennik chrześcijański. Może po prostu nie pamiętam, jak naprawdę było, co naprawdę czułem i myślałem.
Usuń