W kościele parafialnym przez całą oktawę Bożego Ciała odbywają się procesje, w czasie nabożeństwa czerwcowego. Dziwne trochę, bo bez kadzidła i bez dzwonków, mimo że dwóch ministrantów idzie przed baldachimem. A wokół idą kobiety ze świecami. Kiedy byłem młody, świece wkładało się w długie uchwyty, z drewna czy jakiegoś tworzywa w miodowym kolorze, z podstawką, żeby wosk (czy raczej stearyna) nie lał się na ręce. Teraz do tych uchwytów dołożono na górze zielonkawe klosze-lampiony, żeby świece nie gasły na wietrze.
Patrzę, jak przed mszą (procesja jest po mszy) kobiety, starsze już panie, idą do kaplicy Matki Boskiej po świece, mają je przy sobie przez całą mszę, żeby były gotowe na wystawienie Najświętszego Sakramentu. Z tych, które nosiły świece 20 lat temu, rozpoznaję już tylko jedną kobietę; wiem, że kilka umarło, inne może się wyprowadziły gdzieś do dzieci. Roztropne wdowy, jak panny z przypowieści, które z płonącymi lampionami towarzyszą Jezusowi-Oblubieńcowi Kościoła, obecnemu w sakramencie miłości. Nie muszą się martwić o oliwę w lampach, w tym względzie świece są poręczniejsze.
Czy będzie nam dane powitać Go z płonącą lampą, kiedy po nas przyjdzie w dniu naszej śmierci, w godzinę naszej śmierci? Niech poda nam wtedy płonącą lampę swej modlitwy Panna wierna i roztropna, Jego Matka. W godzinę naszej śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz